Ile solidarności w „Solidarności”?
XIV Zjazd „Solidarności”: Marian Krzaklewski ocalił stanowisko szefa związku, ale na jak długo? Rok temu w Spale, dwa lata temu we Władysławowie salę obrad otaczały bannery firm współfinansujących zjazd: Orlenu, PZU, KGHM – spółek skarbu państwa, w których rządzili ludzie „Solidarności”. Tym razem żadnych reklam nie było… Trzy lata temu na zjeździe w Jastrzębiu mieliśmy euforię, poklepywanie „swoich” ministrów, kolejki do nich, bo coś ważnego trzeba załatwić. Stanisław Alot zapraszał wszystkich do ubezpieczania się w ZUS, a Wojciech Maksymowicz (któż go jeszcze pamięta?) zapewniał, że reforma zdrowia, która miała ruszyć za chwilę, jest dopięta na ostatni guzik. Teraz niedawni ministrowie – Komołowski i Pałubicki – nie budzili nadmiernego zainteresowania. Chyłkiem przemykali Marek Kempski i Stanisław Alot. Pytany o plany na przyszłość Longin Komołowski nie ukrywał, że nie ma ochoty wracać do związku. „Bo nikt go już tu nie chce!”, replikował jeden z działaczy, słysząc o dylematach niedawnego wicepremiera. Dwa, trzy, cztery lata temu Marian Krzaklewski przechadzał się po kuluarach, otoczony sympatykami, rozdający uśmiechy, pozujący do wspólnych fotografii. Tym razem nie mógł uniknąć niechętnych spojrzeń. I wniosków, by wreszcie odszedł. Nie zmieniło się jedno – na zjazdy wciąż przyjeżdżają ci sami ludzie: 78% uczestników poznańskiego zjazdu wstąpiło do „Solidarności” w roku 1980. No i był tradycyjnie ksiądz Jankowski, który przemawiał na początku obrad: „Nie przyjechałem na pogrzeb „Solidarności” – mówił. – Odrzućmy rozliczenia, nie sprawiajmy radości czerwonym”. Los lidera Los Mariana Krzaklewskiego rozstrzygnął się w czwartek, o 12.30, w pierwszych godzinach zjazdu. „W ostatniej chwili został złożony jeszcze jeden wniosek, pisemny, jego treść ma bardzo duże znaczenie”, gdy prowadzący obrady Janusz Śniadek, wiceprzewodniczący „Solidarności” mówił te słowa, rozgadana sala powoli cichła. „Jest to wniosek o rozszerzenie punktu ósmego porządku obrad o głosowanie nad wotum zaufania dla Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego KK NSZZ „Solidarność”. Wniosek złożył Mirosław Kozłowski, przewodniczący Regionu Elbląskiego. Chwilę później przedstawiał jego uzasadnienie. „Mamy zamiar oczyścić się z tego, co zrobiliśmy źle do tej pory, a iść do zakładów pracy z tym, co chcemy osiągnąć w niedalekiej przyszłości i w końcu być związkiem NSZZ „Solidarność””. mówił niezbyt zbornie, i już wówczas wiadomo było, że nie przekona sali. Delegatowi z Elbląga odpowiadał Jacek Gąsiorowski, szef Regionu Mazowsze: „Zjazd powinien być zjazdem merytorycznym, roboczym, który przygotuje nas do walki z przeciwnikiem, z jakim mamy do czynienia. Rozgrywki personalne odłóżmy na zaś”. Gąsiorowski dostał oklaski, a rozluźniony Marian Krzaklewski wsparł się na krześle. Głosowanie było formalnością. 31 delegatów poparło wniosek Elbląga, 182 było za jego odrzuceniem, 18 wstrzymało się. „Uznaję ten wynik jako wyrażenie wotum zaufania wobec mojej osoby”, mówił dwie godziny później podczas konferencji prasowej Krzaklewski. Trochę inaczej całą sprawę widział Jacek Gąsiorowski: „Dlaczego mój wniosek zyskał tak duże poparcie? Gdyby przeszedł wniosek o odwołanie Mariana Krzaklewskiego, musiałbym zgłosić wniosek o odwołanie Komisji Krajowej, której jestem członkiem. Bo przecież dawaliśmy na to wszystko przyzwolenie… Weryfikacja w związku musi nastąpić, ale musi to być cywilizowana weryfikacja. Pień „Solidarności” jest zdrowy. Trzeba tylko obciąć suche, niepotrzebne gałęzie”. Ludzie Mariana Odcinanie niepotrzebnych gałęzi to w „Solidarności” tradycja. Podczas kolejnych zjazdów zawsze gromiono jakieś grupy. Odcinano „grupę udecką”, czyli Borusewicza i Rulewskiego, wypychano ludzi Lecha Wałęsy, w Poznaniu, w 1997 r., neutralizowano ROP-owców, tzn. Zygmunta Wrzodaka i jego zwolenników. Każdy, kto choć trochę błysnął talentem, żegnał się ze związkiem. W „Solidarności”, w jej władzach, zostali praktycznie sami zwolennicy Krzaklewskiego. To zresztą nie musi dziwić – obecni delegaci na zjazd zostali wybrani na przełomie lat 1997-1998 na fali wielkiego triumfu AWS i Mariana Krzaklewskiego. Potem przez cztery lata solidarnie go wspierali. Dlaczego teraz mieliby go obalać? Tym bardziej że Krzaklewski potrafił odwdzięczać się najbardziej lojalnym. Najpierw układając listy wyborcze… „Solidarność” – a raczej jej liderzy – znakomicie prosperowała podczas rządów Jerzego Buzka. Mirosław Kasza, ekspert ds. finansowych Komisji Krajowej – mówiono o tym głośno w Sejmie – rozdzielał miejsca w radach nadzorczych