Ile utopiliśmy w Iraku?

Ile utopiliśmy w Iraku?

Pięć lat temu zakładano, że na operacji irackiej zarobimy 4 miliardy dolarów. W rzeczywistości nasze firmy sprzedały w Iraku towary za zaledwie 300 milionów Już w początkach XVI w. ostatecznie stwierdzono, że do prowadzenia wojny potrzebne są pieniądze, pieniądze, pieniądze… Na wojnie można jednak zarobić, jeśli w ślad za działaniami militarnymi idą również ekonomiczne. Do Iraku ruszaliśmy, by strzec tam porządku oraz wolności, ale i z poważnymi nadziejami na sukcesy biznesowe. W końcu Polacy to jedni z najważniejszych sojuszników Amerykanów, przy tym naród przedsiębiorczy i ponoć z uzdolnieniami do indywidualnych działań gospodarczych. Niestety, z przywileju bycia Ważnym Sojusznikiem niewiele wynikło, a i polskie talenty do biznesu okazały się przereklamowane. Wielkie nadzieje na dobre interesy znalazły niewielkie pokrycie w rzeczywistości. Najwięcej środków pochłania obecnie nasza misja w Afganistanie. W roku bieżącym i ubiegłym jest prawie trzy razy droższa od irackiej. Irak jest tańszy, bo tam USA biorą na siebie ponad 70% wszystkich kosztów związanych z obecnością polskiego kontyngentu (my płacimy tylko za sprzęt, broń i amunicję). Nie zmienia to jednak faktu, że gdy podliczyć wszystkie wydatki poniesione od 2003 r., pierwszego roku naszej obecności militarnej nad Tygrysem i Eufratem, będzie to najkosztowniejsza operacja zagraniczna polskiego wojska po operacji berlińskiej w 1945 r. (Czechosłowacja w 1968 r. wypadła jednak taniej niż Irak). Biznes marzy W latach 2003-2007 na działania w Iraku Polska wydała łącznie 830 mln zł. To głównie nakłady na zakupy i modernizację sprzętu wojskowego oraz dodatki do żołdu (szeregowy w Iraku dostaje netto miesięcznie 2200 zł plus 1540 zł za służbę za granicą i 110 zł za każdy dzień uczestniczenia w akcji bojowej). W tym roku wydatki będą większe niż w latach poprzednich, bo dochodzą jeszcze koszty wycofania się z Iraku, który chcemy opuścić do końca października. W sumie – osiągną 1,018 mld zł. Wydatki na działania wojskowe miały w założeniu zostać w sporej części zrównoważone wpływami z działań gospodarczych. Oczekiwania były bardzo duże. Pamiętaliśmy przecież koniec lat 70., kiedy to Irak Saddama Husajna nie został jeszcze uznany przez USA za głównego wroga Izraela, lecz stanowił pożądaną zaporę przed Iranem ogarniętym rewolucją islamską. W Bagdadzie i innych miastach pracowało wtedy kilkadziesiąt tysięcy Polaków, budowaliśmy tam elektrownie, cementownie i drogi, sprzedawaliśmy broń. Irak był jednym z najważniejszych partnerów handlowych Polski wśród krajów rozwijających się. Przed 1990 r. polsko-irackie obroty handlowe wynosiły ok. 250 mln dol. rocznie, a wartość maszyn i urządzeń polskich firm działających w Iraku przekraczała 50 mln dol. Pierwsza wojna z USA i embargo nałożone przez ONZ sprawiły, że wymiana handlowa zmalała niemal do zera – w 2001 r. obroty wyniosły tylko 380 tys. dol. W 2003 r., w ślad za polskim wojskiem, nad Tygrys i Eufrat mieli jednak ruszyć przedsiębiorcy, by wydobywać ropę, odbudowywać miasta i drogi, przywracać elektryfikację, rozwijać szkolnictwo i ochronę zdrowia, pomagać administracji lokalnej. Te nadzieje były uzasadnione, bo przedstawiciele amerykańskiej administracji obiecywali stronie polskiej udział w kontraktach sięgających aż 4 mld dol. Byliśmy przecież wśród najważniejszych koalicjantów USA, a z tego, co zrozumieli nasi politycy, wynikało, iż udział w przedsięwzięciach gospodarczych na terenie Iraku będzie zarezerwowany dla państw udzielających wsparcia wojskowego siłom USA. Wprawdzie szybko okazało się, że te 4 mld dol. stanowiło tylko zachętę reklamową, mającą zmniejszyć opory naszych władz przed posyłaniem wojska do Iraku, ale 2 mld miały być niemal jak w banku. Ministerstwo Gospodarki zaczęło przyjmować zgłoszenia od firm zainteresowanych przetargami na inwestycje w Iraku, setki przedsiębiorców szukały informacji w Krajowej Izbie Gospodarczej, wkrótce powstały też Polsko-Iracka Izba Gospodarcza oraz Iracko-Polska Izba Handlowa (dziś już nieprowadzące działalności). Rychło jednak okazało się, że to nie Polacy zdobywali zamówienia i zwyciężali w przetargach. Przedsiębiorstwa amerykańskie i brytyjskie otrzymały wprawdzie wojskowo i administracyjnie zagwarantowane przywileje w Iraku, ale i my mieliśmy szanse – np. na udział w najbardziej pobudzającym wyobraźnię przedsięwzięciu, jakim jest eksploatacja irackich pól naftowych. Tyle że na marzeniach się skończyło. Nie było wsparcia ze strony naszych władz, nie było walki o interesy polskich przedsiębiorstw u amerykańskich polityków, nie było starań o przychylność irackiej administracji. Z drugiej strony – polskie firmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2008, 2008

Kategorie: Kraj