Imperium na Vacie

Imperium na Vacie

Przez osiem lat sąd nie zdążył osądzić biznesmena, który zagarnął miliony złotych

 
Po raz kolejny przedawniła się sprawa przeciwko biznesmenowi Markowi I. przed zielonogórskim sądem rejonowym. Biznesmenowi groził pobyt w więzieniu za zatajenie dochodu – nie odprowadził do skarbu państwa ponad 2 mln zł. Znowu jednak okazało się, że sądy są skuteczne przede wszystkim wobec tych, którzy dopuszczają się drobnych kradzieży i wykroczeń. Ci, którzy kradną miliony, często pozostają bezkarni.

Furtka dla cwaniaków

Marek I. w 1995 r. był właścicielem Towarzystwa Finansowo-Leasingowego. Zatrudniał 40 pracowników, z czego połowę stanowili niepełnosprawni. Biznesmen – zgodnie z zarządzeniem ministra finansów z grudnia 1994 r. – korzystał z ulg podatkowych dla zakładów pracy chronionej.
Zarządzenie weszło w życie w styczniu 1995 r. Nadwyżki VAT w zakładach pracy chronionej, a więc takich, które zatrudniają co najmniej 20 inwalidów, nie musiały być odprowadzane do budżetu państwa. Ulgi te powinny być przeznaczane na cele inwalidów i niepełnosprawnych zatrudnionych w takich zakładach, ale z powodu nieskutecznej kontroli i braku konsekwencji zazwyczaj trafiały do kieszeni przedsiębiorców. Przepis otworzył furtkę cwaniakom. Wystarczyło mieć wysokie obroty i tak się ustawiać, aby w jednym miesiącu były same zakupy, a w drugim – wyłącznie sprzedaż. Wtedy biznesmen dostawał z budżetu państwa zwrot podatku.
Zarządzenie to było sprzeczne z ustawą o zatrudnieniu i rehabilitacji osób niepełnosprawnych, zgodnie z którą zwolnienia nie mogły dotyczyć podatku VAT. Ustawa określała jednocześnie, że wszelkie zwolnienia podatkowe przyznawane zakładom pracy chronionej mają być przeznaczone na poprawę zdrowia niepełnosprawnych, ale zwykle nie kontrolowano, czy ulgi te rzeczywiście do nich trafiały.
Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać w Polsce różnej maści towarzystwa finansowe i leasingowe o statusie zakładów pracy chronionej. Oferowały niższe ceny samochodów i różnego rodzaju sprzętu. Ich właściciele szybko się bogacili.

Skarbówka ostrzega

Sytuacja zaniepokoiła urzędy skarbowe. W listopadzie 1995 r. Zbigniew Przybycień, naczelnik zielonogórskiej skarbówki, poinformował Ministerstwo Finansów o patologicznej sytuacji z podatkiem VAT w zakładach pracy chronionej. Sprzedawały one towar po obniżonych, konkurencyjnych cenach, ponieważ fiskus zwracał im VAT.
Największe korzyści finansowe dawało ograniczenie do minimum zakupów w miesiącu dokonywania sprzedaży i na odwrót, dokonywanie największych zakupów, gdy sprzedaż jest niewielka. Można było otrzymać z budżetu wysoki zwrot podatku w jednym miesiącu i maksymalnie skorzystać z niepłacenia w następnym.
Zjawisko to powodowało nieuzasadnione straty w budżecie, zważywszy, że bogaciły się na nim tak nietypowe zakłady pracy chronionej jak spółki leasingowe.
Zielonogórska skarbówka alarmowała parlamentarzystów; ówczesny poseł Kazimierz Pańtak złożył pisemną interpelację. – Problem nie został zauważony – wspomina dziś Kazimierz Pańtak. – Minister Kołodko odpowiedział, że wszystko jest lege artis, że taki był zamysł tego przepisu.
Zarządzenie o zwolnieniu z podatku VAT zakładów pracy chronionej funkcjonowało rok. W 1996 r. przepisy zostały zmienione. VAT, którego firmy te nie odprowadzały do budżetu, został skierowany do zakładowego i Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Czyżby dopiero po roku minister się zorientowano się, że wprowadzono bubel prawny?

Proces, proces i… przedawnienie

W 1996 r. zielonogórski urząd kontroli skarbowej stwierdził, że czynności kupna-sprzedaży dokonywane przez Towarzystwo Finansowo-Leasingowe Marka I. były pozorne. Handel sprowadzał się jedynie do wypisywania faktur. Potwierdził to w trakcie procesu sądowego kontrahent Marka I. Tymczasem na podstawie m.in. tych transakcji Marek I. otrzymał z budżetu państwa milionowe zwroty podatku VAT. Jak sam wyznał na łamach jednego z ogólnopolskich tygodników, w ciągu niespełna siedmiu miesięcy zarobił prawie 6 mln zł.
Fiskus powiadomił prokuraturę. Dla niej dowody były ewidentne. Biznesmen Marek I. zostaje aresztowany. Po kilku miesiącach sprawa trafia do sądu, ale polskie młyny sprawiedliwości – jak wiadomo – mielą powoli. W tym wypadku tak wolno, że w trakcie procesu zarzuty się przedawniły. Wprawdzie doszło do skazania w pierwszej instancji na bezwzględną karę pozbawienia wolności oraz wysoką grzywnę, ale wyrok nigdy się nie uprawomocnił. Sąd Apelacyjny w Poznaniu zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. Głównym zarzutem było to, że uzasadnienie wyroku w znacznej mierze pokrywa się z aktem oskarżenia. – Cóż w tym złego, jeśli akt oskarżenia został oparty na solidnych argumentach? – pyta prokurator.
Rozprawy były przerywane i odraczane z przedziwnych powodów. A to mecenas Marka I. nagle źle się poczuł, innym razem nie przyszedł na rozprawę, tłumacząc, że nie został poinformowany z powodu braku telefonu. Sąd przystawał na kolejne prośby obrony i wyznaczał nowe terminy. I tak aż do przedawnienia zarzutów.
W 2006 r., po prawie ośmiu latach procesu, sprawę umorzono. W ciągu ośmiu lat sąd nie zdążył skutecznie osądzić Marka I. Sądowi dziś jest przykro z tego powodu, bo – jak podkreśliła sędzia Oliwia Walkiewicz z Sądu Rejonowego w Zielonej Górze – każde umorzenie z powodu przedawnienia jest pewną porażką wymiaru sprawiedliwości. Sądowi jest przykro, tymczasem wymierny efekt tego umorzenia jest taki, że skarb państwa stracił szansę odzyskania ponad 3 mln zł.

Karuzela sądowa nadal się kręci

Równolegle z procesem karnym toczy się postępowanie podatkowe przeciwko Markowi I. Fiskus zadecydował, że biznesmenowi nie należą się pobrane wcześniej ulgi podatkowe. Kolejne lata mnożą procesy w trybie administracyjnym. Przedsiębiorca próbuje udowodnić, że decyzje zielonogórskiego fiskusa są bezprawne. Jednak minister finansów odmawia stwierdzenia nieważności decyzji Izby Skarbowej w Zielonej Górze.
W 2002 r. Marek I. skarży decyzję ministra finansów do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Reprezentuje go kancelaria prawna prof. Witolda Modzelewskiego, wiceministra finansów z czasów, gdy weszło w życie zarządzenie o zwolnieniu z podatku VAT zakładów pracy chronionej. Nieoczekiwanie NSA orzeka, że decyzje dyrektora Izby Skarbowej w Zielonej Górze – niekorzystne dla Marka I. – wydane zostały niezgodnie z prawem i są nieważne.
Wprawdzie minister finansów wnosi o rewizję nadzwyczajną tego wyroku do Sądu Najwyższego i wygrywa, ale skutki wyroku NSA są nieodwracalne. Zanim zapada wyrok Sądu Najwyższego, fiskus musi oddać biznesmenowi zatrzymaną wcześniej ulgę podatkową. Ponad 3 mln zł z budżetu państwa wędruje z powrotem do Towarzystwa Finansowo-Leasingowego, a jak się później okazuje – do kieszeni Marka I.
Wróćmy jednak do rewizji nadzwyczajnej. Kilka miesięcy później Sąd Najwyższy stwierdza, że wyrok NSA – korzystny dla zielonogórskiego przedsiębiorcy – jest niezgodny z prawem. Zgodnie z decyzją SN, Marek I. powinien oddać skarbowi państwa zagarnięte miliony. Ale tego nie robi. Odwołuje się do kolejnych instancji sądowych. W efekcie jego odwołań NSA nie wykonuje wyroku Sądu Najwyższego. Pieniądze nie wracają już do budżetu państwa. Przez kolejne osiem lat sądy badają, które decyzje dyrektora izby skarbowej są ważne, a które nie.
W tym czasie Marek I. składa do sądów dziesiątki wniosków i skarg o charakterze proceduralnym, zgodnie z regułą skarżenia wszystkiego na wszelkie możliwe sposoby. Dochodzi nawet do tego, że wnosi skargi, następnie je wycofuje, a po jakimś czasie występuje o ich przywrócenie. I sądy przychylają się do wniosków podatnika.
W sierpniu 2012 r. na podstawie wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Poznaniu dyrektor Izby Skarbowej w Zielonej Górze wydaje nową decyzję. Urząd skarbowy zwalnia hipotekę ustanowioną na zabytkowych budynkach należących do Towarzystwa Finansowo-Leasingowego Marka I. Jednocześnie spółka ma oddać skarbowi państwa tylko 130 tys. zł.
Mimo tak korzystnej decyzji biznesmen znów się odwołuje. Tym razem do WSA w Gorzowie. Twierdzi, że roszczenia skarbu państwa przedawniły się. Jeśli sąd uwzględniłby zarzut – otworzyłoby to Markowi I. drogę do odszkodowania za rzekome korzyści utracone z powodu działań zielonogórskiego fiskusa.
Tymczasem nieoczekiwanie gorzowski sąd podważa zarządzenie ministra finansów z grudnia 1994 r., które pozwalało zakładom pracy chronionej przeznaczać VAT na dowolny cel. Dopiero po 12 latach procesowej zawieruchy (w tej sprawie zapadło ponad sto wyroków) sąd zauważył, że zarządzenie było sprzeczne z obowiązującymi przepisami rangi konstytucyjnej oraz przepisami ustawy o podatku VAT. Wskazuje, że przy ustalaniu podatku fiskus powinien pominąć przepisy zarządzenia z 1994 r. A więc w myśl orzeczenia WSA w Gorzowie Markowi I. nie należały się żadne ulgi ani zwrot VAT.

Przedawnienie za przedawnieniem

Opinii gorzowskiego sądu nie podziela jednak Naczelny Sąd Administracyjny. Sędziowie NSA stwierdzają, że zarządzenie o ulgach podatkowych dla zakładów pracy chronionej nie może być nielegalne, ponieważ dotychczas żaden sąd nie zauważył i nie podważył tego ministerialnego zarządzenia.
– To kuriozalne uzasadnienie – uważają urzędnicy z zielonogórskiej izby skarbowej. – Sędzia z WSA w Gorzowie miał prawo i obowiązek dokonać oceny legalności tego przepisu. A fakt, że przez kilkanaście lat rozstrzygania żaden sąd nie zwrócił na to uwagi, nie może stanowić przekonującego uzasadnienia, że gorzowski sędzia dokonał błędnej oceny.
Obecnie od wyroku NSA nie można się odwołać. Tym sposobem Marek I. po raz kolejny nie musiał odprowadzać podatku do skarbu państwa.
Ponad 3 mln zł, które fiskus oddał TFL w efekcie błędnego wyroku NSA, biznesmen przelał na swoje prywatne konto i przez kolejne lata raz twierdził, że to dywidenda, innym razem, że odsetki od należnej mu dywidendy. Różnica w kwalifikacji wpłaconej kwoty jest o tyle istotna, że podatek od odsetek odprowadza obywatel Marek I., natomiast podatek od dywidendy – prezes TFL Marek I. W drugim przypadku przestępstwo przedawnia się po pięciu latach.
NSA zobowiązał tym razem Marka I. do odprowadzenia podatku dochodowego od zagarniętej kwoty ponad 3 mln zł. Fiskus przystąpił zatem do egzekucji, ale już niebawem okazało się, że jest ona bezskuteczna, ponieważ cały majątek Marek I. darował żonie. Wprawdzie mieszka w jednej z najokazalszych willi w Zielonej Górze, ale oficjalnie właścicielem tego majątku nie jest.
Równocześnie wobec Marka I. przed sądem karnym toczył się proces o zatajenie podatku dochodowego. Przestępstwo to zagrożone jest karą więzienia. I w tym wypadku wydarzył się przedziwny, jakże korzystny dla zielonogórskiego biznesmena, zbieg okoliczności.
Sędzia Adam Gepart, który orzekał w tej sprawie, najpierw na cztery lata zawiesił proces karny w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie NSA. Gdy zaś rozstrzygnięcie zapadło, sędzia Gepart zignorował wyrok NSA, przyjął inną kwalifikację zobowiązania podatkowego, którą NSA odrzucił, i na tej podstawie nie wymierzył kary biznesmenowi. Wprawdzie wina prezesa TFL była bezsprzeczna także w opinii sądu karnego, ale po czterech latach zawieszonego procesu przestępstwo się przedawniło.
– Każdy inny podatnik poszedłby za to przestępstwo do więzienia – twierdzi chcący zachować anonimowość urzędnik skarbowy z Zielonej Góry – ale w przypadku Marka I. sprawa po raz kolejny przedawniła się w zielonogórskim sądzie rejonowym.

Złamane życie?

Marek I. twierdzi, że urzędnicy skarbowi złamali mu życie i zniszczyli świetnie prosperującą firmę. Uważa się za człowieka głęboko skrzywdzonego, sponiewieranego przez urzędniczą machinę.
O swojej krzywdzie nie może zapomnieć także zielonogórzanin Andrzej Turłowicz, który 20 lat temu zapłacił za rzekomo nowy samochód marki Volkswagen w salonie Marka I. Rzekomo, ponieważ, jak się okazało, samochód nie był nowy, przeciwnie, używany przez żonę Marka I., na dodatek – po wypadku. W czasie pierwszej jazdy Andrzej Turłowicz ledwo uszedł z życiem z powodu wad technicznych auta. Wprawdzie zapadł w tej sprawie prawomocny wyrok i Marek I. został uznany za winnego oszustwa (wyrok zatarty), ale ofiara nigdy nie odzyskała odszkodowania. Do dziś walczy o zadośćuczynienie przed sądami w Zielonej Górze i Poznaniu. Biznesmen nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie.
Na razie nie zanosi się, by Marek I. zapłacił podatek skarbowi państwa. Jego firma od ok. 20 lat niczego nie wytwarza, nie kupuje, nikogo nie zatrudnia. Skąd zatem biznesmen czerpie środki na dostatnie życie dla siebie i rodziny?
Zapewnia, że jego firma posiada bardzo pokaźny majątek. Ten majątek to roszczenia wobec skarbu państwa za dochody rzekomo utracone z powodu bezprawnych działań fiskusa. Twierdzi, że musiał zwolnić wszystkich pracowników, a jego firma podupadła. Roszczenia oszacował na 150 mln zł. O taką kwotę walczyć będą jego prawnicy i doradcy podatkowi z najbardziej znanych kancelarii prawnych i podatkowych w naszym kraju.

Wydanie: 2014, 21/2014

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. kotjarka
    kotjarka 19 września, 2014, 20:11

    „Zarządzenie to było sprzeczne z ustawą o zatrudnieniu i rehabilitacji osób niepełnosprawnych”, kto i dlaczego wydał łamiące prawo zarządzenie ?

    Znowu mafia z Ministerstwa Finansów dawała zarobić swoim ?

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy