Życie w Iraku staje się coraz bardziej brutalne. Mieszkańcy masowo się zbroją, aby bronić się przed bandytami Irak pogrąża się w krwawym chaosie. Codziennie na skutek zamachów, bandyckich napadów oraz walk między szyitami a sunnitami ginie kilkudziesięciu ludzi. Każdego miesiąca 150 irackich policjantów umiera gwałtowną śmiercią. Od 2003 r. zgładzono 110 członków rad miejskich stolicy. Amerykanie dostarczyli ciężarówki chłodnie, gdyż zabrakło miejsca na składowanie zwłok. Ambasador USA, Zalmay Khalilzad, oskarżył milicje szyickie, że mordują więcej ludzi niż „terroryści”. Każdego dnia pod mostami, w rowach przydrożnych, w samochodach porzucane są ciała młodych mężczyzn, uprowadzonych, skutych kajdankami, pobitych, zastrzelonych lub uduszonych. Często świeże groby zabitych można znaleźć, gdy krew wypływa spod cienkiej warstwy piasku. Juan Cole, profesor historii z Michigan i znawca problematyki bliskowschodniej, uważa, że spływająca krwią ziemia jest metaforą obecnej sytuacji w Iraku. Ofiary tych mordów to zazwyczaj sunnici, zgładzeni przez szyickie bojówki. Wielu uważa, że niezliczonych zabójstw dopuściły się „szwadrony śmierci” wysłane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, na którego czele stoi szyicki radykał, Bajan Dżabr. Przerażeni mieszkańcy nie wiedzą, z kim mają do czynienia, rebelianci i kryminaliści bowiem ubrani są często w policyjne mundury, natomiast stróże prawa z obawy przed zamachami występują w cywilu lub, jak bandyci, w maskach na twarzach. Komentatorzy zastanawiają się, czy to już wojna domowa, czy dopiero jej zwiastuny. Pewne jest jednak, że ponad trzy lata po amerykańskiej inwazji sytuacja w Iraku jest gorsza niż kiedykolwiek przedtem. Amerykanie i najważniejsi funkcjonariusze rządowi są względnie bezpieczni w strzeżonej Zielonej Strefie w irackiej stolicy. Ale nawet Zielona Strefa przypomina miasto w stanie oblężenia. Wokół ambasady USA stoją betonowe minibunkry, w których można się schronić na wypadek ostrzału z moździerzy. Ostatnio sunniccy rebelianci uknuli przemyślny spisek, wprowadzili swych ludzi jako funkcjonariuszy i żołnierzy rządowych do Zielonej Strefy, gdzie zamierzali uprowadzić zagranicznych dyplomatów. W ostatniej chwili Amerykanie pokrzyżowali te plany, lecz nie można wykluczyć, że następnym razem partyzantom się uda. Spirala przemocy rozkręciła się z budzącą grozę mocą, kiedy 22 lutego terroryści, prawdopodobnie sunniccy, zniszczyli bombami Złoty Meczet, święte sanktuarium szyitów w mieście Samara. Rozwścieczeni szyici wzięli krwawy odwet, mordowali sunnickich duchownych, palili meczety. Amerykanie okazali się bezradni wobec tej eksplozji nienawiści. Władze w Bagdadzie wprowadziły godzinę policyjną, dzięki temu udało się uniknąć powszechnej pożogi. Ale i tak, według oficjalnych danych armii USA, od 22 lutego do 22 marca zginęło, przeważnie w starciach na tle religijnym, 1313 irackich cywilów, 173 innych zaś straciło życie w zamachach bombowych. Tysiące osób zostało rannych. 2 kwietnia, kiedy sekretarz stanu USA, Condoleezza Rice, składała wizytę w Bagdadzie, na skutek ognia z moździerzy, zamachów bombowych i egzekucji w Iraku zabitych zostało 50 ludzi. 25 tys. Irakijczyków musiało uciekać ze swych domów, aby ratować życie. Szyitów wypędzano z regionów i dzielnic sunnickich, sunnici w prowincjach szyickich nie byli pewni dnia ani godziny. 41-letni Dhafir Sadun, sunnita i właściciel sklepu w szyickiej dzielnicy Bagdadu Miasto Sadra (dawniej Miasto Saddama), także w popłochu opuścił swój dom. „Nie boję się szyickich milicji. Mieszkamy w Mieście Sadra od 20 lat, wszyscy nas znają, wiedzą, że jesteśmy przyjaciółmi szyitów. Ale ludzie z MSW aresztują każdego sunnitę. Najpierw aresztują, potem zabijają”, opowiada Sadun. Waszyngton i Londyn mają nadzieję, że sytuacja się uspokoi, kiedy premier Iraku, szyita Ibrahim al-Dżafari, mający opinię fanatyka religijnego, ustąpi ze stanowiska. Ale na razie Al-Dżafari, nieakceptowany przez sunnitów i Kurdów, nie zamierza odejść. Twierdzi, że został szefem rządu w wyniku demokratycznych wyborów. Nie ma widoków na stabilizację. Straty wśród cywilów w Iraku rosną z miesiąca na miesiąc. Prezydent George W. Bush przyznaje, że w ciągu trzech lat zginęło 30 tys. Irakijczyków, aczkolwiek niezależni obserwatorzy twierdzą, że liczba zabitych sięga 75 tys. Maleją natomiast straty amerykańskie. W marcu nad Tygrysem zginęło „tylko” 31 żołnierzy USA, chociaż wszystko wskazuje na to,
Tagi:
Krzysztof Kęciek









