Iskry na wietrze

Iskry na wietrze

85. urodziny Wisławy Szymborskiej „W sławie i w tym, jak obchodzą się media z osobami znanymi, najbardziej razi mnie powierzchowność. Chcę być określoną osobą, tymczasem inni chcą ze mnie zrobić osobistość. Nie dam się. Instynkt zawsze podpowiadał mi, że to niebezpieczne. Mickiewicz, odkąd zrobiono z niego osobistość, nie napisał ani jednego wiersza”, mówiła Wisława Szymborska po otrzymaniu przed 12 laty literackiej Nagrody Nobla. I nie dała się. Ta wybitna poetka, mistrzyni syntezy i ciszy – w literaturze i w życiu – właśnie (2 lipca) obchodzi 85. urodziny. Jak uniknąć powierzchowności, skoro nie da się nie zrobić z Szymborskiej osobistości? Bo przecież jest jedną z największych polskich osobistości literackich, której udało się oblec człowieczą dolę w ulotny, skrzący się paradoksami, a nierzadko humorem albo smutkiem czar. Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie na jakim się świecie żyje. Trzeba by było istnieć bardzo długo stanowczo dłużej niż istnieje on. Choćby dla porównania poznać inne światy. Unieść się ponad ciało które niczego tak dobrze nie umie, jak ograniczać i stwarzać trudności. (…) Z tej perspektywy żegnajcie na zawsze szczegóły i epizody. Liczenie dni tygodnia musiałoby się wydać czynnością bez sensu, wrzucenie listu do skrzynki wybrykiem głupiej młodości, napis „Nie deptać trawy” napisem szalonym. Tak pisała w wierszu „Wielkie to szczęście”. Nic tu dodać. Wisława Szymborska woli liczyć szczegóły i epizody, a jeśli nawet nie liczyć, to z pewnością przyglądać się im uważnie. U niej nie diabeł tkwi w tych szczegółach, lecz inny, równoległy świat przeżyć: zapomnianych wrażeń, ulotnych tęsknot, niewypowiadalnych uczuć – metafizycznych błysków w pochodzie codzienności. Po przyznaniu poetce Nagrody Nobla w 1996 r. prasa zachodnia zwracała uwagę, że jej wiersze – charakteryzujące się prostotą, wręcz prozaicznym stylem, jednocześnie bogactwem form, obrazów i motywów, a także skracające dystans ironią – nie wpisują się we współczesną tendencję, by nadawać liryce ton egoistyczny, w którym Ja autora i jego wewnętrzne bóle dominują nad wszystkim. Wiadomo, że to, co w literaturze najważniejsze, ginie w przekładzie. Okazuje się, że prawda ta nie dotyczy poezji Szymborskiej, którą tłumaczono na wiele języków, m.in. bułgarski, czeski, holenderski, duński, angielski, niemiecki, węgierski, rumuński, słowacki i szwedzki. Nic nie zginęło, o czym zaświadczają jej wierni czytelnicy z całego świata. To, co najważniejsze Ta poezja jest uniwersalna, ponadczasowa, chwyta w swoje żagle to, co dla każdego czułego na życie i śmierć podmiotu najważniejsze, albo wymykające się pojęciu. Łatwo sprawdzić. Jeden z najpiękniejszych, a może najbardziej wzruszających wierszy Szymborskiej, „Kot w pustym mieszkaniu”: Umrzeć – tego nie robi się kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa już nie świeci. Słychać kroki na schodach, ale to nie te. Ręka, co kładzie rybę na talerzyk, także nie ta, co kładła. Coś się tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Coś się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. Do wszystkich szaf się zajrzało. Przez półki przebiegło. Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło. Nawet złamało zakaz i rozrzuciło papiery. Co więcej jest do zrobienia. Spać i czekać. Niech no on tylko wróci, niech no się pokaże. Już on się dowie, że tak z kotem nie można. Będzie się szło w jego stronę jakby się wcale nie chciało, pomalutku, na bardzo obrażonych łapach. I żadnych skoków pisków na początek. Tu jest wszystko, co o poezji Wisławy Szymborskiej można powiedzieć, a nawet więcej: najgłębszy smutek, cios w tak bliski człowiekowi miraż nieśmiertelności, dramat pustki, świadomość nieuchronnego końca i jego żałosny absurd, niezgoda na to, że jednak nas nie będzie. Nadziei tu niewiele, ale z tym brakiem poetka radzi sobie dramatycznym paradoksem, że ci, którzy odchodzą, zostają w tęsknocie tych, którzy (na jakąś nieokreśloną chwilę) zostają. Kotu rzeczywiście się „tego” nie robi, ale – zdaje się dopowiadać poetka – „to” się robi samo, bez naszego udziału. Innego wyjścia nie ma. W wierszu „Przyczynek do statystyki” Szymborska pisze: „Na stu ludzi // (…) śmiertelnych / – stu na stu. / Liczba, która jak dotąd nie ulega zmianie”. Już za ten

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 27/2008

Kategorie: Kultura