Dom może się stać więzieniem

Dom może się stać więzieniem

NataliaFiedorczuk fot. Ola Olejnik

Wiele osób szuka szczęścia, ale najczęściej mogą liczyć tylko na ulgę Natalia Fiedorczuk – (ur. 1984) piosenkarka, instrumentalistka i autorka piosenek, laureatka Paszportu „Polityki” w kategorii literatura za powieść „Jak pokochać centra handlowe”. Niedawno ukazała się jej kolejna powieść „Ulga”. W debiutanckiej powieści „Jak pokochać centra handlowe” przyglądałaś się wczesnemu etapowi macierzyństwa. W „Uldze” opisujesz matki, których dzieci chodzą już do szkoły, a one same tkwią w nudnym, mieszczańskim życiu, męczą się. Znów niezbyt optymistycznie. – Jestem potworną, paranoidalną pesymistką. Często, gdy nad czymś się zastanawiam, to wymyślam najgorsze możliwe scenariusze. Tak jest też w książce – nikomu nie życzyłabym takiego życia, jakie wiodą bohaterowie „Ulgi”. Z drugiej strony pisanie jej, budowanie tych trudnych, porysowanych życiorysów było dla mnie formą autoterapii. Skoro to forma autoterapii, pewnie musiałaś wykorzystać w książce elementy swojego życia, może życia twoich bliskich? – To książka kreacyjna, nie pokazuję tu pod płaszczykiem fikcji swojego życia. Napisałam książkę o sprawach ważnych w życiu: o miłości, rodzinie, zdradzie; o tym, jak szukamy szczęścia i jak tracimy marzenia. Oczywiście pisząc powieść o dzisiejszych trzydziestoparolatkach, musiałam wziąć pod uwagę współczesny język i te wszystkie dekoracje dnia codziennego; podglądałam ludzi, słuchałam historii, zbierałam obrazy. Gdybym pisała książkę o codziennych problemach młodych ludzi w roku 1905, pewnie potrzebowałabym dogłębnego researchu historycznego, musiałabym osadzić losy moich bohaterów w kontekście ówczesnej rewolucji. Tutaj researchem było obserwowanie świata. Bohaterowie „Ulgi” mają poukładane życie i stabilną sytuację zawodową, mimo to nie są szczęśliwi. – Pokolenie opisane w powieści szuka szczęścia poprzez wypełnianie określonych zadań: trzeba znaleźć dobrze płatną pracę, zmienić samochód na lepszy, spłacić mieszkanie, być w formie. Wydaje się, że droga do szczęścia to ciągłe wyzwania, trud. Chociaż każdy może powiedzieć, czym dla niego jest szczęście, wielu z nas gubi się w poszukiwaniu jedynie ulgi. Pragniemy znaleźć szczęście, ale możemy liczyć tylko na ulgę, na coś chwilowego, coś pomiędzy. Czym jest ta ulga? – Nie ma ulgi bez bólu. To stan, który przychodzi po trudnym doświadczeniu, gniewie, smutku. Ulga pozwala uświadomić sobie, że ten ból w ogóle wystąpił. Zdefiniowanie bólu zaś jest drogą do zmiany, w tym sensie ulga może być momentem pójścia dalej, w stronę przyjemniejszą, a już na pewno bardziej świadomą. Bohaterowie mojej książki ten ból tylko zagłuszają – czy to narkotykami, czy religią. Wybierają tylko chwilową ulgę. Potem ból bywa jeszcze większy. Już Karol Marks twierdził, że religia to opium dla mas. Pozwala na uporanie się z codziennością. W takim razie bycie religijnym ułatwia życie. – Trzeba tutaj rozróżnić Kościół jako instytucję i jako wspólnotę. We wspólnocie można doznać ulgi. Otwarcie się na doświadczenie duchowe to również droga do ekstazy, do doświadczenia mistycznego. Według doktorów Kościoła przemiana religijna to proces. Na początku jest euforia, ale bardzo często zaraz po tym pojawia się kryzys, zwątpienie – tym większe, im większe było olśnienie – trzeba się zmierzyć z ciemną stroną, z własną niedoskonałością. Bardzo ważne, żeby sobie z tym poradzić – tutaj w teorii pomaga wspólnota, ale też nie zawsze. Dzięki innym ludziom o podobnych poglądach radzimy sobie z tym, czego nie pokonalibyśmy sami. – Ten mechanizm działa we wszystkich wspólnotach, nie tylko tych przykościelnych. Łatwiej jest, gdy określamy się w danym kontekście. Na przykład w klubach anonimowych alkoholików jest podział na rzeczy, na które mamy wpływ, i na te, które są od nas niezależne. Członkowie AA uczą się akceptować, że pewne rzeczy zależą od siły wyższej, niezależnie od tego, czy definiujemy ją jako Boga, Allaha czy Naturę. Podobnie dzieje się w organizacjach politycznych – czerpią siłę z wzajemnego utwierdzania się członków w słuszności przekonań. Tak działa człowiek. Czyli najłatwiej wyłączyć myślenie i przyjąć utarte wizje świata. – Przy sztywnych, ustalonych przez społeczeństwo i tradycje zasadach rzeczywiście jest łatwiej, co nie znaczy lepiej. Zakładając rodzinę, często ustawiamy się w modelach, w jakich żyli nasi rodzice, a te modele bywają sprzeczne z naszą wizją świata. Jeżeli chce się stworzyć normalny, partnerski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 26/2018

Kategorie: Kultura