60 lat temu podpisano umowę o budowie Pałacu Kultury i Nauki W większości folderów reklamujących polską stolicę zajmuje czołowe miejsce. Nie zagroził mu nawet Stadion Narodowy, z którego obecne władze próbują uczynić symbol nowoczesnego miasta. Zagraniczne biura podróży już dawno zrozumiały, że turystów przyciąga to, co nieznane. Pałac Kultury i Nauki. Dla jednych – znak powojennego zniewolenia kraju przez Związek Radziecki, dla drugich – dowód witalności polskiej stolicy. A dla całych pokoleń – symbol Warszawy. Właśnie mija 60 lat od podpisania umowy o jego budowie. Trudno wyrokować, w jakich okolicznościach podjęto decyzję o postawieniu wieżowca. Podczas spotkania rządu tymczasowego RP z Józefem Stalinem w Moskwie 22 stycznia 1945 r. radziecki przywódca sam miał zaoferować pomoc w odbudowie stolicy. „Marszałek Stalin uważa, że Warszawa powinna być jak najszybciej odbudowana i ze swej strony pragnie przyjść nam z – jak najbardziej pomocną – pomocą”, relacjonował rozmowy prezydent Krajowej Rady Narodowej Bolesław Bierut. Zgodnie z obietnicą ZSRR zobowiązał się dostarczyć Warszawie trolejbusy, domki fińskie oraz ciężarówki do wywożenia gruzu. O monumentalnej budowli nikt jednak nie mówił. Powstanie PKiN wcale nie musiało być przesądzone. Jak wspominał architekt Henryk Janczewski, w piśmie skierowanym do rządu polskiego Stalin oferował budowę „miasteczka akademickiego, ośrodka zdrowia, ośrodka sportu, osiedla mieszkaniowego lub centrum naukowego Pałacu Nauki i Kultury”. Czy był to realny wybór, czy tylko kurtuazja ze strony Stalina, który chciał w ten sposób zrzucić odpowiedzialność na polskie władze? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Faktem jest, że Bierut uznał „za najbardziej celowe budowę Pałacu Kultury i Nauki, a to dlatego, że w kolejności potrzeb kraju ta inwestycja byłaby realizowana jako ostatnia w kompleksowo ujętym planie rozwoju gospodarczego, społecznego i kulturalnego Polski”. Józef Sigalin, ówczesny szef Biura Odbudowy Stolicy i naczelny architekt Warszawy, przedstawia w pamiętnikach jeszcze inną wersję wydarzeń. O chęci zbudowania w Warszawie wysokościowca polskie władze miały się dowiedzieć wprost od Wiaczesława Mołotowa, już szeregowego, choć nadal wpływowego członka KPZR. 2 lipca 1951 r. do Sigalina zadzwonił Hilary Minc, szef Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, minister przemysłu, i zapowiedział, że następnego dnia bawiący w Warszawie Mołotow „znienacka” wystąpi z propozycją budowy w naszej stolicy wysokościowca. Sigalin, który miał oprowadzać Mołotowa po Warszawie, otrzymał polecenie, aby do tej propozycji „ustosunkować się generalnie pozytywnie i nie wikłać się w szczegóły”. Kiedy więc Mołotow spytał: „A jak byście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak u nas?”, architekt szybko odpowiedział: „No cóż, owszem”. Drapacz chmur z polską nutą Ta niezobowiązująca wymiana zdań wystarczyła, aby prace przygotowawcze ruszyły pełną parą. Pierwsze pytanie, na które należało odpowiedzieć, dotyczyło lokalizacji PKiN. Początkowo polscy planiści rozpatrywali pięć miejsc, w zależności od wielkości i kształtu wieżowca. Dwa warianty przewidywały jego budowę przy ul. Marszałkowskiej. Według trzeciego PKiN miał stanąć na lewym brzegu Wisły. Kolejne dwa warianty dotyczyły skrzyżowania ul. Grochowskiej z al. Waszyngtona i okolicy ul. Puławskiej, Waryńskiego i Rakowieckiej. W sierpniu 1951 r. zebrał się specjalny zespół z prezydentem Bierutem i premierem Józefem Cyrankiewiczem na czele, który ostatecznie wybrał ul. Marszałkowską. Na takiej, a nie innej decyzji miały zaważyć centralne położenie ulicy oraz w miarę krótki – w porównaniu z innymi miejscami – czas przygotowania terenu pod budowę. O wiele dłużej trwały natomiast prace architektoniczne. We wrześniu 1951 r. wysłano do Moskwy grupę polskich architektów, na czele z Sigalinem, którzy mieli zdobyć jak najwięcej informacji o radzieckich drapaczach chmur. Po przybyciu na miejsce okazało się jednak, że gospodarze planują wykorzystać tygodniową wizytę przede wszystkim propagandowo. W natłoku licznych spotkań z władzami oraz dziennikarzami zabrakło czasu na dokładne przyjrzenie się moskiewskim wieżowcom. Moskiewskie drapacze chmur musiały zrobić na Polakach wrażenie. W latach 1947-1953 wybudowano tam siedem wieżowców, tzw. Siedem Sióstr, z których najwyższy – gmach Uniwersytetu im. Łomonosowa – liczył 240 m. Pozostałe przeznaczono m.in. na hotele, mieszkania komunalne oraz siedzibę Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ich architekci wzorowali się na amerykańskich budowlach z lat 30., czerpiąc z różnych
Tagi:
Krzysztof Wasilewski