Jak coś znajdą, to koniec

Jak coś znajdą, to koniec

Mieszkańcy kaszubskich gmin bronią się przed eksploatacją gazu łupkowego „Gaz łupkowy równa się zagłada!”, „Gazowi łupkowemu mówimy NIE!”, „Żadnych badań!” – to tylko niektóre hasła wznoszone przez mieszkańców gmin Sulęczyno i Stężyca na spotkaniu z przedstawicielami amerykańskiej firmy geofizycznej w niedzielę, 23 października, w Zdunowicach. Mieszkańcy nie kryją oburzenia. Najbardziej denerwuje ich to, że wszystko odbyło się potajemnie, bez konsultacji społecznych. Wójt gminy Sulęczyno Bernard Grucza próbuje tłumaczyć, że przecież 24 września odbyło się zebranie wiejskie poświęcone tej tematyce. – Kto o nim wiedział?! – krzyczą mieszkańcy. – Rolnicy z Węsior byli kompletnie zaskoczeni, pytali mnie, co mają znaczyć te pomarańczowe kable, co przez pola lecą – mówi Andrzej Muśko, jeden z organizatorów protestu. – Pierwsze odwierty spowodowały takie drgania, że dom nam popękał. Zniszczenia widać gołym okiem, zgłaszaliśmy szkody do toruńskiej Geofizyki, ale odszkodowania nie dostaniemy – mówi Maria Cichosz z Węsior. Jej mąż jest tak roztrzęsiony, że trudno mu zebrać słowa. Ramię w ramię przyszli tu młodzi i starzy, kaszubscy gburzy mieszkający na tej ziemi od pokoleń, właściciele domków letniskowych i turyści – miłośnicy Kaszub, wielu przyjechało na zebranie z Gdańska. Sala pensjonatu pęka w szwach, właściciel Adam Hapka, mieszkający w Zdunowicach od 15 lat, też wspiera protestujących. – Ta okolica styka się z terenem chronionego krajobrazu, o wyjątkowych walorach przyrodniczych, żyjemy tu z turystyki, a przecież do „Kuwejtu” nikt na wczasy nie przyjedzie – mówi wymijająco. Gminy Sulęczyno i Stężyca to najpiękniejsze rejony Kaszub, ujęte w planach zagospodarowania jako rekreacyjno-turystyczne, zlewisko wód Raduni. Gdy jeden z mężczyzn próbuje zwrócić uwagę, że gaz łupkowy to bezpieczeństwo i niezależność energetyczna, wybucha pyskówka. – Tak, tak, a nam płaci Gazprom i wszyscy jesteśmy rosyjskimi agentami – odparowują. Nie mają też ochoty słuchać dyr. Jacka Wróblewskiego z firmy BNK-Polska. – On chce nas zmęczyć, niech w skrócie mówi – słychać pomruki. Gdy przedstawiciel firmy BNK podkreśla, że ma koncesję tylko na badania sejsmiczne, a nie na wydobycie, jeden z letników pyta: – Czy w takim razie jeśli znajdziecie złoża, zrezygnujecie? Nie wydaje mi się! Mają więcej pytań – o raport środowiskowy (przedstawiciel firmy mówi o studium), o procedurę przyznawania koncesji przez ministra środowiska. Chcą wiedzieć, czy można taką koncesję przyznać bez konsultacji społecznych. Okazuje się, że dwa lata temu, według starego ustawodawstwa, było to możliwe. – Ministerstwo Ochrony Środowiska wydaje koncesje, które szkodzą środowisku – wytykają. Mają też żal do poprzednich władz gminy, które zaopiniowały koncesję bez ich wiedzy, i do obecnych władz, że nie stają po ich stronie, chociaż wójt gminy Sulęczyno zapewnia, że jeśli zostanie przekonany o szkodliwości technologii, to na eksploatację się nie zgodzi. – Kogo pan reprezentuje, panie wójcie? – wołają. – Ilu ludzi znajdzie pracę przy wierceniach? – naciskają. – Stu? – Dużo mniej – pada odpowiedź. – Ile gmina zarobi na tym gazie, czy ktoś robił jakąś prognozę? – zastanawiają się głośno. – Dlaczego badania sejsmiczne robi się na drogach blisko naszych domów? – Nie chcemy! Nie chcemy! – powtarzają zebrani i słyszą reakcję ze strony włodarza gminy: – To „nie chcemy” tutaj nic nie znaczy. Joanna i Marek Stenka, młodzi gospodarze, nie wytrzymują. – Pewnie! Nic nie znaczymy! Premier dla RMF 24 też powiedział, że problem z przeciwnikami wydobycia gazu łupkowego nie istnieje. Chociaż 90% ludzi z danego środowiska się nie zgadza, nikogo to nie obchodzi. Zaczęło się od pana Edka Edmund Sawicki prowadzi gospodarstwo w oddalonych o 3 km od Zdunowic Ogonkach – ma 50 ha ziemi z lasem. – To od niego wszystko się zaczęło, on pierwszy nie podpisał zgody na wjazd. Pozostali rolnicy początkowo dali się złapać na lep obietnic albo podpisali ze strachu lub braku informacji i dopiero później wypowiedzieli porozumienia. To ludzie spokojni, ugodowi i trzeba było naprawdę się postarać, żeby zdecydowali się na protest – podkreśla Leszek Gondek, od 1979 r. mieszkający w Niesiołowicach. – Urzędnik z tzw. grupy sejsmicznej przyszedł do mnie 6 sierpnia – mówi Edmund Sawicki. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 46/2011

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman