Jak przekupić taliba?

Jak przekupić taliba?

Służby specjalne państw zachodnich oskarżane o płacenie afgańskim rebeliantom Sytuacja w Afganistanie budzi coraz większy niepokój w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli, a także w zachodnich stolicach. Politycy i wojskowi niecierpliwią się, ponieważ Barack Obama od trzech miesięcy nie może podjąć decyzji, czy wysłać do Kraju Hindukuszu dodatkowe 40 tys. żołnierzy. Z wnioskiem o skierowanie kolejnych oddziałów wystąpił dowódca międzynarodowych sił ISAF w Afganistanie, gen. Stanley McChrystal. Prezydent USA jednak zwleka. Być może obawia się, że Afganistan stanie się jego Wietnamem. Zdaniem komentatorów, amerykański przywódca w końcu wyśle dodatkowe oddziały, jednak mniej liczne, niż postulował McChrystal. Wątpliwe, aby zmieniło to sytuację, dla której i tak nie ma zresztą rozwiązania militarnego. Rebelianci, dysponujący tylko lekkim uzbrojeniem, nie pokonają potężnych sił koalicji, ale walkę partyzancką mogą prowadzić jeszcze przez lata, rekrutów zaś, także z Pakistanu, im nie zabraknie. Czas działa na korzyść talibów. Siły ISAF ponoszą straty, a z każdą żołnierską śmiercią spada poparcie społeczeństw Zachodu dla misji w Afganistanie. Holendrzy zamierzają wycofać 1,8 tys. żołnierzy z prowincji Uruzgan w 2010 r. W roku następnym władze Kanady prawdopodobnie sprowadzą z Kandaharu do domu swój kontyngent wojskowy, liczący 2,8 tys. ludzi. Nawet premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown sugeruje ostatnio, że brytyjskie wojska, pełniące służbę w mateczniku talibów, czyli prowincji Helmand, przekażą kontrolę nad niektórymi regionami afgańskim siłom bezpieczeństwa, gdy tylko stanie się to możliwe. Na razie mniej ważne obszary, z których wycofują się Brytyjczycy, są natychmiast zajmowane przez talibów i innych rebeliantów. Talibowie wprowadzają na tych terenach prawo koraniczne. Miejscowi przywódcy, którzy wcześniej nawiązali współpracę z ISAF, czują się zdradzeni. Życie wielu z nich znalazło się w niebezpieczeństwie. Renomowani znawcy spraw afgańskich podkreślają, że kontynuowanie operacji militarnej nie ma sensu. Brytyjski reporter Patrick Cockburn, który już 30 lat zbiera informacje o tym regionie, opublikował na łamach dziennika „The Independent” artykuł pod charakterystycznym tytułem: „Czas opuścić Afganistan”. Dziennikarz napisał: „To, co powinno być wojną, w której rząd afgański walczy z talibami, stało się wojną toczoną przede wszystkim przez armie amerykańską i brytyjską. Coraz liczniejsi Afgańczycy postrzegają to jako imperialną okupację”. Ludzie zapominają o okrucieństwach popełnionych przez talibów, kiedy ci do 2001 r. rządzili krajem. Dziś wielu widzi w nich obrońców niepodległości kraju. Patrick Cockburn przypomina, że według ankiety przeprowadzonej przez brytyjską BBC, ABC News i niemiecką telewizję publiczną ARD tylko 18% Afgańczyków pragnie zwiększenia zagranicznych sił militarnych w swoim kraju, aż 44% pragnie zmniejszenia liczebności obcych wojsk. Oddziały ISAF dokonują ataków i bombardowań, w których giną także liczni cywile. Takie straty wzbudzają nienawiść Afgańczyków do obcych. Najlepszym werbownikiem dla talibów są armie amerykańska i brytyjska. Terroryści z Al Kaidy zbierają się obecnie przeważnie w Pakistanie, nie w Afganistanie. Wojna stała się przede wszystkim walką Pasztunów, stanowiących około 42% populacji Afganistanu, przeciwko innym ludom. Nie ma powodu, aby państwa Zachodu uczestniczyły w tym wewnętrznym konflikcie i wspierały całkowicie skorumpowaną i uprawiającą fałszerstwa wyborcze administrację prezydenta Hamida Karzaja – argumentował dziennikarz „The Independent”. Wszystko jednak wskazuje na to, że misja afgańska będzie jeszcze trwała latami. Waszyngton nie przyzna się do upokarzającej klęski, inne państwa NATO muszą zaś wspierać Amerykanów, których potęga militarna jest przecież fundamentem Sojuszu Północnoatlantyckiego i gwarancją bezpieczeństwa Europy. Według niektórych informacji, służby specjalne pewnych państw NATO próbują chronić swoich żołnierzy, opłacając się talibom za tymczasowy spokój w regionie. W październiku brytyjski dziennik „The Times” napisał, że wywiad włoski zapłacił talibom i innym rebeliantom dziesiątki tysięcy dolarów za to, aby nie atakowali Włochów pełniących służbę w okręgu Sarobi, około 65 km na wschód od Kabulu. Amerykańskie służby specjalne podsłuchały rozmowy telefoniczne, z których wynikało, że służby włoskie płacą bojownikom w regionie Heratu, na zachodzie Afganistanu. W czerwcu 2008 r. ambasador USA w Rzymie złożył w tej sprawie protest. Nie podano tego jednak do publicznej wiadomości, aby nie wywoływać skandalu. Później amerykański wywiad dowiedział się, że Włosi opłacają się talibom w Sarobi. Tego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 47/2009

Kategorie: Świat