Jak wydawałem Gombrowicza

Jak wydawałem Gombrowicza

Kiedy ukazały się pierwsze tomy, w księgarniach wybijano szyby (fragmenty wspomnień) Nie wystarczy wymądrzać się Gombrowiczem w najlepszych towarzystwach, świętować okrągłe rocznice ani chwalić się zażyłością z późną wdową po mistrzu. Trzeba po prostu Gombrowicza czytać i z nim samym, bez pośredników się spierać. Żeby zaś wielu mogło czytać, musi na rynku znaleźć się wiele egzemplarzy książki, i to książki w różny sposób oraz łatwo dostępnej. I tutaj dochodzimy do sedna, o którym dzisiaj, w jubileuszowym zgiełku wstydliwie się milczy albo ucieka do krętactwa. Mianowicie – niezależnie od tego, co mówią różne sfrustrowane pięknoduchy o komunistycznych wiecznie złych zamiarach i podstępnych próbach zawłaszczenia wartości najświętszych – Gombrowicz był Polakom dostępny w setkach tysięcy egzemplarzy swoich książek już w drugiej połowie lat 80. – w czasie wielkiej zmiany, ale jeszcze w Polsce Ludowej. Wydawałem wtedy właśnie jego „Dzieła”, z „Dziennikiem” na czele, w nakładzie 170 tys. egzemplarzy każdego tomu. Można to sprawdzić na półkach inteligenckich domów w Polsce. I jest zwykłym kłamstwem opowiadanie, że publikowane w moim WL „Dzieła” były ocenzurowane. Cenzurze – obejmującej skreślenie kilkunastu linijek na 100 tys. ogółem linijek „Dziennika” – podlegał tylko jego 20-tysięczny nakład w roku 1986. A już w 1988 r. (więc jeszcze za rządów Rakowskiego) cenzura zniknęła i 150-tysięczny dodruk „Dziennika” ukazał się bez jednego skreślenia. Opowiedzmy zatem przygodę z wydaniem „Dzieł” Gombrowicza, pisarza publikowanego przecież w Polsce Ludowej po Październiku \’56 przez Czytelnika, PIW, Wydawnictwo Literackie, wystawianego na scenie jeszcze na początku lat 60. przez Jerzego Jarockiego, ale później objętego nieformalnym zakazem cenzury. Zakaz ten wydano pod wpływem ataków na Gombrowicza ze strony środowiska partyjnych twardogłowych po opublikowaniu zmanipulowanego z nim wywiadu Barbary Witek-Swinarskiej, przeprowadzonego w 1963 r. w Berlinie. Wściekłość wywoływało, mówiąc w skrócie, Gombrowiczowe rozumienie patriotyzmu (wyłożone najpierw w „Trans-Atlantyku”), doprowadzające środowiska partyzancko-ksenofobiczne do białej gorączki. To była oczywiście kulminacja, cała bowiem zawartość publikowanego w tych czasach w „Kulturze” paryskiej „Dziennika” drażniła i upokarzała środowiska skłaniające się ku stalinowskiemu populizmowi i ujawnionej w marcu 1968 r. antyinteligenckości. Kiedy z początkiem 1971 r. zostałem szefem Wydawnictwa Literackiego, postanowiłem wejść mocnym uderzeniem na kulturalną giełdę i uczynić WL największym i najlepszym wydawnictwem humanistycznym w Polsce. Nikt mi tego nie kazał, nikt z ludzi władzy mnie do tego nie zachęcał. Dzisiejsi pismacy nie są w stanie uwierzyć, ile miałem jako wydawca swobody inicjatywy i decyzji, że nikt mi pomysłów wydawniczych nie dyktował ani nawet nie zatwierdzał, choć często oceniał i bez przerwy intrygował. Zatwierdzanie formalne inicjatyw wydawniczych w Naczelnym Zarządzie Wydawnictw Ministerstwa Kultury i Sztuki następowało bowiem niemal automatycznie – badano tam przede wszystkim, czy tytuł nie został zarezerwowany przez inne wydawnictwo. Oczywiście, podlegałem własnemu wyczuciu granic wolności, które wraz z wieloma innymi wydawcami chciałem poszerzać, a przede wszystkim za swoje inicjatywy, kontakty i decyzje ponosiłem pełną odpowiedzialność. Bez przerwy też moja pozycja była narażona na ataki ze strony twardogłowych (także w środowisku literackim) i na donosy bezpieki prowadzącej w środowisku twórczym swoją grę. Inicjatywę w sprawie publikowania książek Gombrowicza podjąłem na początku 1973 r., po pierwszych sukcesach wydawniczych – tzn. ponownym wprowadzeniu na rynek książek Sławomira Mrożka (w ciągu prawie 20 lat wydałem około 1 mln egzemplarzy jego dzieł bez jednej ingerencji cenzuralnej), opublikowaniu w masowym nakładzie książki, która była wówczas przepisywana ręcznie w tysiącach egzemplarzy, a niedrukowana oficjalnie – „Trędowatej” Heleny Mniszkówny – i budzących ogromne zainteresowanie pierwszych tomów serii prozy iberoamerykańskiej. U początku mojej inicjatywy w sprawie drukowania Gombrowicza (to: ja, mój, moja, moje nie wynika z wpływu Gombrowicza, lecz z faktu, że każda decyzja o publikacji książki w WL w czasie mojego dyrektorowania i redaktorowania naczelnego należała do mnie i ponosiłem za nią odpowiedzialność osobistą, natomiast ogromna większość inicjatyw i roboty edytorskiej na najwyższym poziomie była dziełem moich współpracowników, także pozawydawniczych) legła opinia Jana Błońskiego, podówczas docenta. I z nazwiskiem Jana Błońskiego związane jest najściślej wydanie „Dzieł” Gombrowicza w WL. Zacząłem od notatki do ówczesnego kierownika polskiej polityki kulturalnej, Wincentego Kraśki, sekretarza KC PZPR, oraz Jerzego Kwiatka, kierownika

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 52-53/2004

Kategorie: Historia
Tagi: Andrzej Kurz