Jak zatrzymać nauczycieli?

Jak zatrzymać nauczycieli?

Kumulacja roczników w szkołach średnich może zaważyć na wynikach wyborów parlamentarnych Zwycięska w wielkich miastach opozycja świętuje sukces wyborczy. Tymczasem już za rok odbędą się te najważniejsze wybory – parlamentarne. Na ich wynikach może zaważyć problem oświatowy, którego rozwiązanie spadnie na samorządy wielkich miast. Trzeba się zająć tym jak najwcześniej. Warto sobie przypomnieć przeprowadzoną tuż przed wyborami w 2015 r. akcję „Drożdżówka”. Ta operacja niewątpliwie potrzebna, ale wyjątkowo niekompetentnie przygotowana oraz nieudolnie przeprowadzona przez Ministerstwo Edukacji Narodowej miała poprawić nawyki żywieniowe uczniów. Zabrała zaś rządzącej PO bardzo dużo głosów. Tym razem problem będzie znacznie poważniejszy, bo dotyczy możliwego drastycznego pogorszenia warunków nauki praktycznie wszystkich uczniów szkół średnich w wielkich miastach. Tych zaś od 1 września przyszłego, wyborczego roku tylko w Warszawie będzie ok. 80 tys. Za każdym stoi mniej więcej sześcioro mocno z nim związanych wyborców – rodziców i dziadków. Często i sam uczeń może już głosować. Razem to tyle, ile zebrał w stołecznych wyborach Rafał Trzaskowski. Ta grupa może zagłosować na PiS, albo – mimo antypisowskich poglądów – zostać w domu. Zadecyduje o tym kumulacja roczników. Tuż przed wyborami parlamentarnymi do pierwszych klas szkół średnich trafią dwa roczniki uczniów – ostatni gimnazjaliści oraz absolwenci klas ósmych. Wprawdzie problem wywołała rządowa reforma edukacji, ale odpowiedzialność za jego rozwiązanie spadnie na samorządy. Najtrudniejsza sytuacja będzie w wielkich miastach. W małych i średnich, gdzie najczęściej rządzi PiS, kłopotów będzie mniej, bo jest tam mniej uczniów. Niewątpliwie nowe problemy posłużą za dowód nieudolności czy nawet sabotażu samorządów wielkomiejskich. Groźba drastycznego pogorszenia warunków nauki, niemającego precedensu w ostatnich 40 latach, dotyczy praktycznie wszystkich uczniów szkół średnich. Pomysły przedstawiane dotychczas np. przez stołeczne Biuro Edukacji, suflowane też Rafałowi Trzaskowskiemu i prezentowane przez niego w kampanii wyborczej problemu nie rozwiążą, a nawet go pogłębią. To m.in. propozycje 38-osobowych klas w liceach, zajęć na dwie zmiany czy w soboty, dorzucenie grupce najmłodszych nauczycieli 250-350 zł brutto miesięcznie (co zaburza hierarchię płac) itp. Tylko osobom oderwanym od oświaty może się wydawać, że skoro pół wieku temu były klasy 38-osobowe i nic złego się nie działo, to i dziś może być podobnie. Tymczasem diametralnie zmieniła się szkoła – zmienili się uczniowie, przyzwyczajeni w szkole podstawowej czy w gimnazjum do klas maksymalnie 25-osobowych, zmienili się rodzice, zmieniły się sposoby nauczania i utrzymywania w klasach elementarnego porządku. Tego typu pomysły wskazują na niezwykle powierzchowną analizę sytuacji i upatrywanie problemu jedynie w niedostatku pomieszczeń lekcyjnych. Problemem tymczasem nie są sale – te można stosunkowo szybko, łatwo i tanio pozyskać, wynająć lub zaadaptować. Podstawowym problemem są nauczyciele. A dokładniej zatrudnienie lub przekonanie do pozostania w zawodzie, mimo prawa do emerytury, dużej grupy niezłych nauczycieli – mniej więcej jednej trzeciej obecnie uczących w szkołach średnich. Odpowiednie rozwiązania należy wypracować i wdrożyć najpóźniej do końca maja przyszłego roku. Czasu naprawdę jest mało. Na razie proponowane rozwiązania mogą tylko odstraszyć potencjalnych kandydatów do pozostania w zawodzie, a wielu wręcz zachęcić do odejścia. Oznaczają one bowiem zdecydowane pogorszenie warunków pracy. Wielkomiejski rynek pracy jest bardzo chłonny, do tego dochodzi gwałtowny przyrost szkół niepublicznych, które przyciągają nauczycieli atrakcyjnymi płacami. Już dziś w Warszawie brakuje aż 1,6 tys. nauczycieli, szczególnie matematyki, przedmiotów ścisłych i przyrodniczych, ale nie tylko ich. Ogromną większość pedagogów (poza emerytami) bardziej interesują perspektywy kariery zawodowej i autorytet zawodu niż i tak niewyrównujące różnic z pensjami w dyskontach dodatkowe 350 zł na starcie. W szkole zaś czeka nie fascynująca praca nad rozwojem nastolatków, ale w pierwszej kolejności zmaganie się z rozmnożonymi papierowymi wymaganiami oświatowej biurokracji. (Pisałam o tym w PRZEGLĄDZIE nr 41/2018). Daleko na horyzoncie, jako maksymalny pułap zarobków, majaczą płace na poziomie średniej krajowej. Trudno tę perspektywę nazwać porywającą dla ludzi, od których wymaga się wysokich kwalifikacji i ciągłego ich podnoszenia oraz ciężkiej i wyjątkowo odpowiedzialnej pracy. Tymczasem wielkie miasta oferują dużo zdecydowanie bardziej konkurencyjnych propozycji – zarówno merytorycznie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2018, 47/2018

Kategorie: Opinie