Jaki tam ze mnie bohater

Jaki tam ze mnie bohater

Teresa Banach, matka, która oddając do przeszczepu organy syna, uratowała dziewięć osób, spotyka na swojej drodze ludzi z wrażliwym sercem, ale i takich, co bardziej do złego niż do dobrego ciągną Cieciory w późnojesiennej słocie. Ciemno, szaro, mokro. Lodowaty wiatr przenika do szpiku kości. Na podwórku witają mnie Sławkowe pieski Misiek i Szarik. Ostatnio dołączył do nich brązowy kundelek o aksamitnej sierści. Gdy schylam się, aby go pogłaskać, atakuje pompon mojej czapki i wyrywa z niego pęk kolorowej wełny. Biega z tą wełną w pysku jak szalony, a pani Teresa Banach, mama zmarłego pół roku temu Sławka Banacha, uśmiecha się na ten widok. Pierwszy raz, choć znamy się od kilku miesięcy, widzę jej uśmiech. Opatulona w zielony polar i czarną chustkę w róże przeprasza za bałagan w sieni, ale akurat trwa remont. Wynajęła dwóch mężczyzn z wioski, kończą właśnie ocieplać strych i ganek, zabrakło jeszcze rolki waty szklanej. Dziś nie pracują, bo niedziela. Ludzie i ludziska Prowadzi mnie do środka, próbuje rozpalić ogień pod piecokuchnią. Denerwuje się, gdy przygasa. Zawsze rozpalał go Sławek, znał się na tym, teraz ona powoli uczy się i tej sztuki. Marek, jej dalszy kuzyn, górnik ze Śląska, na karteczce napisał jej instrukcję: „Szyberek w stronę Wieśka – gasisz, szyberek do góry, do rzeki – rozpalasz. Co ona by bez Marka zrobiła, nie wie. Przez całą Polskę wiózł jej węgiel – 10 worków busem 600 km, walczył z szerszeniami na strychu, założył rolety na okna. – Proszę spojrzeć – mówi – w kuchni mam zieloną, w moim pokoju bordową, a u Sławka brązową. Chciałam Markowi dać za nie pieniądze, ale nie wziął. Dzięki tym roletom przynajmniej spokój mam, bo łazili pod oknami, latarkami świecili, w drzwi walili. Nie wiem, kim są ci ludzie, a raczej ludziska. Ja tam do nich nie wychodzę po nocy. Marek założył mi halogenowy czujnik ruchu koło letniej kuchni, no i jeszcze są pieski. Parzy kawę, wyciąga z folii babkę piaskową. To ze sklepu objazdowego, co we wtorki, czwartki i soboty przez Cieciory przelatuje. Mają tylko chleb, bułki i ten placek. Jak ktoś potrzebuje czegoś innego, musi do Turośli jechać. Dla niej latem te 7 km na rowerze to pestka. Zimą jest gorzej. Czasem zakupy przywiezie jej Jadzia. To dobra kobieta, cała jej rodzina jest dobra. Od Jadzi dostała lampkę nocną i mocną latarkę. W sam raz na taką ciemnicę jak teraz. Z tym brakiem dojazdu do Ciecior to wielkie utrapienie, kiedy ostatnio kupowała plandekę, prawie tyle samo co plandeka kosztował ją transport. – A to przysłano mi listem – mówi, wskazując srebrny krzyżyk na szyi. Dar jest od Caritas Archidiecezji Katowickiej i Śląskich Kawalerów Zakonu Świętego Grobu Bożego w Jerozolimie. W kopercie, oprócz łańcuszka z krzyżykiem, drewnianego różańca i dwóch książek, było też zaproszenie na tygodniową pielgrzymkę do Ziemi Świętej w sierpniu przyszłego roku. Z jednej strony cieszy się z prezentu, a z drugiej się waha. Czy może przyjąć tak kosztowny dar, przecież to warte kilka tysięcy złotych? Nie ma nawet paszportu i nigdy nie leciała samolotem, jak sobie poradzi, trochę się boi tego lotu. Decyzję musi podjąć do końca grudnia… Robi się chłodno, trzeba iść po opał. – Sławek zawsze drewno na zimę przygotowywał. Brał działkę w lesie, wycinał, przywoził, ciął na klocki, rozszczepiał na szczapy – opowiada. Jeszcze trochę drewna po nim zostało, od razu widać – jego klocki są równe, nie za szerokie, w sam raz, pasują pod płytę. – Niech pani tylko tych długich nie bierze – uprzedza – bo nie wejdą, tyle razy mówiłam, żeby cięli krótsze, ale kto słucha starej, samotnej kobiety. Muszę kupić sobie taką małą piłkę i sama je pociąć. O tam, pod tą niebieską plandeką, leży fura odpadów z desek, dar od lekarza z Białegostoku, drzewo dostałam też z opieki społecznej. Jak ja się odwdzięczę tym wszystkim ludziom, którzy mnie obdarowują? Jedna pani to nawet chciała przyjechać tu do mnie na dwa tygodnie, ale odmówiłam, ze strachu zwyczajnie… Bo są i tacy, co próbują wykorzystać sytuację, których bardziej do złego niż do dobrego ciągnie. Ostatnio ktoś zarejestrował na panią Teresę samochód, musiała wszystko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 51-52/2013

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman