Jakim prezydentem będzie Bronisław Komorowski?

Jakim prezydentem będzie Bronisław Komorowski?

Donald Tusk zyska równorzędnego partnera. Nie wroga, jakim był Lech Kaczyński, ale i nie wykonawcę poleceń w typie „przyjaznego notariusza” 6 sierpnia zamknięty został trwający od 10 kwietnia okres bez-prezydentury. Zaprzysiężenie prezydenta Bronisława Komorowskiego to ostateczna tego czasu cezura. Państwo wróciło w swoje koleiny, minął okres przejściowy, czas zastępstwa, ni to żałoby, ni to kampanii. Politycznie patrząc, PiS zostało odepchnięte od władzy. Patrząc wstecz, państwo polskie przeszło przez te cztery miesiące w dobrej kondycji. Po 10 kwietnia w wielu instytucjach, nie tylko jeśli chodzi o urząd prezydenta, ale w Sejmie, w wojsku, w NBP, Polska przeszła na czas działania awaryjnego i nie spowodowało to wielkich perturbacji. Konstytucja zdała egzamin. Egzamin zdało też państwo. W cieniu krzyża Awantura o krzyż postawiony na Krakowskim Przedmieściu tej opinii nie przeczy. Co prawda wielu publicystów i polityków sformułowało tezę, że sprawa krzyża, którego nie można w cywilizowany sposób usunąć spod Pałacu Prezydenckiego, to dowód słabości państwa, ale chyba tym razem pomylili adresatów. Państwo ma narzędzia, zarówno prawne, jak i instytucjonalne, by sprawę krzyża rozwiązać. Kłopot w tym, że rządzący państwem nie potrafią z tych narzędzi korzystać. Sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie jest więc kryzysem państwa, ale świadczy o kryzysie świata polityki oraz kryzysie Kościoła. Kościół instytucjonalny okazał się bowiem bezradny wobec grupy „obrońców krzyża”. Nawoływania abp. Nycza, metropolity warszawskiego, okazały się daremne. Wierni, jak widać, nie słuchają swoich pasterzy. Kościół w Polsce jest podzielony, wewnętrznie skłócony, nie mówi jednym głosem. I bardzo problematyczny jest rząd dusz, który miałby sprawować. W zasadzie jednoczy się tylko w chwilach „zagrożenia” – gdy w debacie publicznej pojawiają się hasła świeckości państwa, przyjrzenia się pracom Komisji Majątkowej, uregulowania spraw związanych z nauczaniem religii. Sprawa krzyża pokazała też kryzys w świecie polityki. Po pierwsze, kryzys PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Ta formacja nie potrafi wypracować atrakcyjnej alternatywy wobec rządzącej PO. Bazuje więc na ciągłym wspominaniu Smoleńska, odwoływaniu się do pseudopatriotycznej zbitki. „Jeżeli Komorowski usunie krzyż, będzie jasne, kim jest” – tymi słowami Jarosław Kaczyński rozpoczął wojnę polsko-polską. Niewątpliwie stawiając obecnego już prezydenta w trudnej sytuacji, ale w jeszcze trudniejszej siebie. PiS mówi już językiem Radia Maryja. To nie Kaczyński zeuropeizował tę rozgłośnię i popierające ją środowiska, to sposób myślenia ojca Rydzyka kolonizuje PiS. A to spycha tę partię w stronę splendid isolation. PiS niemal co dnia udowadnia, że nie potrafi współpracować, nie szanuje przekonań innych Polaków, nie stać tej formacji na jakiekolwiek kompromisy, hołduje zasadzie: wszystko albo nic. Więc ma nic. 6 sierpnia, nie tylko symbolicznie, jest też datą likwidacji PiS-owskich przyczółków w instytucjach państwa. Był moment, że PiS kontrolowało niemal wszystko. Po przegranych wyborach parlamentarnych straciło wpływ na rząd, przegrana prezydentura pozbawia wpływów tej partii wszędzie tam, gdzie liczył się podpis prezydenta. W wojsku, służbach specjalnych, dyplomacji, NBP, w niedługim czasie pewnie też w mediach publicznych. Ale sprawa krzyża obnażyła też słabość intelektualną i kunktatorstwo liderów Platformy Obywatelskiej. Ta partia jest podzielona – z jednej strony mamy Janusza Palikota, z drugiej Jarosława Gowina, a pośrodku brak zdecydowania. I brak odwagi, by zaprezentować jakiekolwiek stanowisko. Proces rozjeżdżania się Platformy na różne grupy interesów pogłębia się. Na razie nie jest jeszcze groźny dla spójności partii, ale w przyszłości… W takim politycznym otoczeniu Bronisław Komorowski przejmuje Pałac Prezydencki. Prezydent – to brzmi dumnie Od 21 lat, od lipca 1989 r., stanowisko prezydenta jest w polskiej polityce uważane za najważniejsze. Początkowo przekonanie to miało silne uzasadnienie – mała konstytucja dawała prezydentowi potężne uprawnienia. Wojciech Jaruzelski korzystał z nich bardzo powściągliwie, ale już jego następca, Lech Wałęsa, poszedł w przeciwną stronę, rozszerzając, na ile to było możliwe, swoje wpływy. To w czasach Wałęsy słyszeliśmy o falandyzacji prawa, o resortach prezydenckich. Wałęsa wetował i rozwiązał Sejm. Konstytucja z 1997 r. ograniczyła uprawnienia prezydenta, ale wciąż był on w polskiej polityce centralną postacią. O sile prezydenta najboleśniej przekonali się Jerzy Buzek i Marian Krzaklewski, kiedy zostali koncertowo ograni przez Aleksandra Kwaśniewskiego podczas okresu kohabitacji. Kwaśniewski sprawował prezydenturę przez dwie kadencje, w roku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 32/2010

Kategorie: Kraj