Kawalerowie w opałach

Kawalerowie w opałach

Dwie panny skrytykowane w tradycyjnych wielkanocnych przywołówkach pozwały do sądu kawalerów

Przed bydgoskim sądem stanęła wielkanocna tradycja. I przegrała. Bo współczesne dziewczyny nie chcą być bohaterkami przywołówek – kujawskiego zwyczaju, który przetrwał w inowrocławskim Szymborzu. A sędzia uznał, że mają do tego prawo.
Sądowa rozprawa na razie niewiele zmieniła w Szymborzu, bo pierwsze kawalerskie trąbienie – jak zwykle – rozległo się w poniedziałek wieczorem. Dwa tygodnie przed świętami. Jak nakazuje zwyczaj. Tym sposobem Klub Kawalerów obwieścił, że kolejny raz rozpoczął pracę. Każdy szymborzak wie, o co chodzi. Klub działa tu od 1833 r. I co roku układa rymowane wierszyki, tzw. przywołówki, w których chwali lub gani miejscowe panny oraz ich kawalerów.
– Codziennie aż do Wielkiej Soboty czekamy na młodych mężczyzn, którzy wskażą na konkretne młode kobiety i wykupią je odrobiną alkoholu lub małym datkiem. Wierszyki o wykupionych dziewczynach i ich szczodrych kawalerach są łagodne. I te panny czeka skromny dyngus w wielkanocny poniedziałek. Natomiast niewiasty, o które nikt nie zadbał, a także skąpi faceci mogą oczekiwać kąśliwego utworku i solidnego oblania wodą – zapewnia 30-letni Michał Gawroński, prezes ośmioosobowego Klubu Kawalerów.
Klubowicze – jak zwykle – wszystkie rymowanki zaprezentują w Wielką Niedzielę w centrum Szymborza, przy stawie. Przy dźwiękach orkiestry. Ze specjalnie na tę okazję wybudowanej drewnianej ambony. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku jeszcze więcej ludzi przyjdzie posłuchać przywołówek. W niewielkim, bo liczącym ledwo około tysiąca mieszkańców Szymborzu wszyscy doskonale wiedzą, że siostry Barczykowskie wydały wojnę przywołówkowej tradycji.

Zwyczajne chamowo?
– A co to za tradycja? – zżyma się Małgorzata Barczykowska. – To tylko obrażanie dziewczyn i kawalerów – twierdzi. I dlatego razem ze starszą siostrą, Magdaleną rok temu, tuż przed Wielkanocą napisały pismo do prezesa Klubu Kawalerów: „Żądamy wyłączenia naszych osób z grona panien prezentowanych podczas tradycyjnych przywołówek (…)”.
– Nie po to córki tak długo się kształciły, żeby teraz nimi pomiatać. Magda skończyła administrację, a Małgosia biologię – podkreśla mama sióstr Barczykowskich, która właśnie kończy wieczorny obrządek przy krowach.
– Ja też kiedyś byłem prezesem Klubu Kawalerów i też pisałem przywołówki na Wielkanoc, ale nie takie. To, co teraz wyprawiają, to przecież zwyczajne chamowo – twierdzi tata dziewczyn, Jan Barczykowski, którego nasza rozmowa na domowym podwórku również odrywa od gospodarskich robót. – Kiedyś było zupełnie inaczej!- przekonuje.
– Wręcz przeciwnie, kiedyś przywołówki, częściej zwane przywoływkami, naprawdę były dosadne. Dziś trudno nawet sobie wyobrazić, żeby ktoś o kimś konkretnym tak mógł się wypowiadać publicznie – twierdzi dr Hubert Czachowski, etnolog z Muzeum Etnograficznego w Toruniu. I przytacza powojenną przywoływkę z Pikutkowa: „Drugi numer ode dwora. Jest tam dziewczyna brzydka. Nieurodna, do świni podobna. Trzeba dla niej beczkę wody. Dla jej urody (…)”.
Były też, oczywiście, sympatyczne przywoływki. Ale jeśli ganiono, to zawsze wprost, nie przebierając w słowach.
– Cóż się dziwić, gwara zawsze była jędrna, dosadna. Na wsi jak ktoś chciał powiedzieć „dupa”, mówił „dupa” a nie „cztery litery” czy „d i trzy kropki” – mówi dyrektor Muzeum im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu, Janina Sikorska, która szymborskimi przywołówkami interesuje się od dawna. Bo pisał je również sam Jan Kasprowicz, czołowy młodopolski poeta, który urodził się właśnie w Szymborzu i mieszkał tam przez pierwszych 20 lat swojego życia.

Notowania matrymonialne
– Dawniej dziewczyny nie rozpaczały z powodu nieprzychylnych rymowanek przywoływkowych. Młoda kobieta zaczynała się martwić dopiero wtedy, gdy jej nie przywołano w Wielką Niedzielę – podkreśla dr Czachowski. – Dlatego, że przywoływki tak jak np. andrzejki były obyczajem matrymonialnym – miały swatać, ułatwiać ludziom kojarzenie się w pary. Pominięcie oznaczało: nie liczysz się na rynku matrymonialnym. I to był powód do płaczu. A nie krytyka.
Bo każda wielkanocna rymowanka oprócz nagan czy pochwał pod adresem dziewczyny zawierała również ważną informację o starającym się o jej względy. Na końcu szymborskiej przywołówki z 1963 r. o Martuchnie przeczytać można: „(…) Niech śpi, niech się nie boji. Bo za niom Wacek K… stoji, ten jóm wykupił!”. I właśnie na te słowa czekała panna. Dla nich warto było narazić się nawet na publiczną krytykę.
Nawet naukowcom trudno ustalić, kiedy narodziły się przywoływki. Dr Czachowski: – Pierwsze wzmianki o nich ukazały się na początku XIX w. Zwyczaj już wtedy był silny i bardzo rozpowszechniony na Kujawach i na terenach sąsiednich Pałuk i Wielkopolski. Czyli jego początków trzeba szukać wcześniej: w XVIII, a może nawet w XVII w. Na Kujawach przetrwał najdłużej. Jeszcze po II wojnie światowej był tam bardzo popularny. A kultywowany do dzisiaj jest tylko w Szymborzu.
Niełatwo wytłumaczyć, dlaczego ten wielkanocny zwyczaj przetrwał właśnie w rodzinnym mieście Kasprowicza, skoro już w 1932 r. Szymborze zostało wchłonięte przez Inowrocław. A przywołówki to przecież wiejska tradycja. Dr Czachowski:
– Wiele wskazuje, że Szymborze mimo upływu lat nie zasymilowało się z Inowrocławiem. Jest nadal zabudowane wyłącznie domami jednorodzinnymi. A wielu mieszkańców ciągle żyje z uprawy ziemi. W rezultacie dobrze się tam mają wiejskie tradycje. Nie tylko przywołówki, ale również inne, np. popularne na Kujawach chodzenie z kozą.

W pralni pani Kazi
Od lat 50. szymborski Klub Kawalerów obraduje niedaleko kościoła, w malutkim pomieszczeniu na tyłach domu Orczykowskich. – Przyjmujemy tylko pełnoletnich, stanu wolnego i cieszących się dobrą opinią w Szymborzu. To wyróżnienie nie dla każdego – podkreśla prezes Gawroński. Jednak gdy klub zignorował zeszłoroczne wezwanie sióstr Barczykowskich, prezes przekonał się, że szymborskie kawalerowanie może także zaowocować czymś bardzo nieprzyjemnym.
Michał Gawroński: – Byłem zdziwiony ich listem. I że sobie nie życzą być wymieniane w przywołówkach, bo od wielu lat zrezygnowaliśmy z prawdziwej krytyki dziewczyn. Natomiast ostro strzelamy do chłopaków. I prędzej spodziewałem się pretensji z ich strony. W dodatku Barczykowskie powoływały się na ochronę danych osobowych i uznały, że podawanie stanu cywilnego bez ich zgody jest naruszeniem ich dóbr osobistych. Konsultowałem się z adwokatem. Uznał, że to się kupy nie trzyma. Dlatego w zeszłym roku ponownie ujęliśmy Magdę i Małgorzatę w przywołówkach. Tak jak wszystkie okoliczne panny między 16. a 30. rokiem życia.

Zawiniło szambo?
W wielkanocną niedzielę nad stawkiem szymborzanie usłyszeli: „A u pana Barczykowskiego trzy ładne panienki: a tej pierwszej na imię Madziuchna. Potrzeba tam na nią czajnik wody, dla jej ochłody. Niech śpi, niech się nie boi, bo za nią Klimas Jacek stoi. Ten ją wykupił.
A tej drugiej Ewunia. Trzeba jej buteleczkę wody pachnącej, jeden ręcznik wyszywany i jeden haftowany. Niech śpi, niech się nie boi, bo za nią Kaźmierski Łukasz stoi. Ten ją wykupił.
A tej trzeciej Gosiuchna. Potrzeba jej szambo wody dla jej urody. (…)”.
I tyle było o dziewczynach, za to kawalerowi, Tomkowi Marzewskiemu, który losowo przypadł Małgorzacie Barczykowskiej, nie oszczędzono cierpkich słów, bo zignorował przywołówki i nie przyszedł do klubu z prezentem. Okazało się, że: „Na Szymborzu wielkiego szpeca na deskorolce zgrywuje, a w tym swoim pustym łbie piątej klepki mu brakuje”. Że od ojca dostał stary motorek i „po ulicach zgrywał wielkiego harlejowca”. W dodatku jest „lokowanym kłaczolem” i „wielkim oszołomkiem”.
Tomek się nie obraził, za to Małgorzata i Magda Barczykowskie pozwały Gawrońskiego do sądu. Powód: naruszenie dóbr osobistych i nieprzestrzeganie ustawy o ochronie danych osobowych.
– Nie przekonują mnie tłumaczenia pana Gawrońskiego, że szambo wody to tylko miara. Mógł napisać „morze wody”. Każdy wie, czym jest szambo, i mnie to obraża. I miałam prawo szukać sprawiedliwości w sądzie – tłumaczy Małgorzata Barczykowska.

Sądowa ugoda
Spór znalazł swój finał 17 marca br. przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy.
– Zakończyło się ugodą. Dlatego nie muszę płacić 1000 zł na schronisko dla zwierząt i przepraszać Barczykowskich w lokalnych mediach. Ale – niestety – sąd uznał, że każda dziewczyna ma prawo odciąć się od przywołówek. I dlatego zobowiązałem się, że zapomnę o obydwu siostrach na kolejnych przywołówkach. A to oznacza, że za rok następne dziewczyny pójdą w ślady Magdy i Małgosi. I tradycja zginie – kreśli czarny scenariusz Michał Gawroński.
Bardziej optymistycznie patrzy na sprawę dyr. Sikorska.
– Dobrze pamiętam wielką awanturę wokół przywołówek w latach 70. Bo kierowniczka inowrocławskiego wydziału kultury urzędu miejskiego chciała je cenzurować, gdyż wydawały jej się zbyt rubaszne. Ale, na szczęście, szybko poskromiliśmy jej zakusy. To przecież unikalny obrzęd, który należy hołubić, a nie administracyjnie dusić! Wierzę, że takie myślenie zwycięży i teraz.
Podobnie przywołówki potraktował sąd powiatowy w 1948 r. Wtedy też młode kobiety poczuły się zniesławione rymowanymi wierszykami szymborskiego Klubu Kawalerów. Bo skrytykował je bardzo ostro i wytknął, że w czasie okupacji zadawały się z Niemcami. „Sąd jednakże sprawę umorzył, podobno dlatego, że przywoływki należą do tzw. prawa zwyczajowego, a po wtóre, że oskarżeni przedstawili dowód prawdy, a więc krytyka była słuszna”, napisała Helena Przesławska w swojej książce pt. „Przywoływki dyngusowe na Kujawach”.

Kto zwycięży?
Siostry Barczykowskie już zwarły szyki. Zaraz po rozprawie przesłały kolejne, oficjalne pismo do Klubu Kawalerów. „(…) Żądamy wyłączenia naszych osób z grona prezentowanych podczas tradycyjnych ťprzywołówekŤ (…)”, napisały. Ale kawalerowie nie zamierzają się łatwo poddać. – Na szczęście przed sądem tylko Michał, jako osoba prywatna, zobowiązał się odpuścić Barczykowskim. Reszcie nadal wolno układać i wygłaszać przywołówkowe wierszyki o tych dziewczynach – akcentuje Paweł Małachowski, członek klubu.
– Jak się im tak bardzo nie podobają miejscowe zwyczaje, to niech się wyprowadzą albo chociaż wymeldują z Szymborza. Wtedy damy im spokój – deklarują solidarnie kawalerowie. I obiecują, że i w tym roku klub nie zapomni o siostrach Barczykowskich. Tak każe tradycja. Bo cóż ma Szymborze oprócz tradycji?

Od autorki: teksty dawnych przywołówek zaczerpnęłam z książki Heleny Przesławskiej pt. „Przywoływki dyngusowe na Kujawach”.

Wydanie: 15/2006, 2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy