Granice opozycyjności

Granice opozycyjności

Opozycja jest w demokracji potrzebna. Patrzy władzy na ręce, punktuje jej błędy, buduje konkurencyjne projekty polityczne, którymi w nadchodzących wyborach chce przeciągnąć elektorat na swoją stronę. Jeśli nie w tych najbliższych, to w którychś kolejnych. Czasem w sprawach najważniejszych partia rządząca musi się z opozycją dogadać. Niekiedy wymusza to konstytucja. Aby np. odrzucić prezydenckie weto, nie wystarczy zwykła większość (którą rządząca koalicja czy partia z zasady dysponuje), trzeba się dogadać z opozycją lub co najmniej z jej częścią. Gdy opozycji nie ma albo jest bardzo słaba, partia rządząca ulega demoralizacji. Nie musi się starać, nie musi uważać na błędy ani wpadki, może zachowywać się arogancko, mówiąc z bezczelną szczerością, że i tak nie ma z kim przegrać. W Polsce obecnie opozycja jest podzielona na prawicową i lewicową. Na prawicy PiS, na lewicy SLD. Nie ma więc racjonalnej obawy, że opozycja się zjednoczy. W środku sceny politycznej bynajmniej niecentrowa, pewna siebie, arogancka Platforma ze wspierającym ją PSL. To ostatnie jest koalicjantem uniwersalnym: może wesprzeć każdego, kto je zaprosi do koalicji rządzącej i podzieli się, jeśli nie władzą, to przynajmniej jakimiś płynącymi z niej profitami. Platforma czuje się mocna, choć z opublikowanych ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” rezultatów badań wynika, że połowa elektoratu Platformy głosuje na nią nie z sympatii

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 04/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki