Historia

Historia

Stale popełniane przez całe narody te same błędy każą zakwestionować prawdziwość rzymskiej maksymy, że „historia jest nauczycielką życia”. Choć pewnie mogłaby nią być, może nawet jest, tylko uczniowie jacyś tępi, a może leniwi, uczyć się nie chcą i nauczycielka przez to jest bezradna, a lekcje nieudane. Wnikliwy obserwator historii, a przy okazji jej czynny uczestnik Winston Churchill pisał o nas, Polakach, że „powtarzamy zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swych rządów”. Powtarzamy te same błędy, bo niczego z historii nauczyć się nie chcemy. Historia służy u nas ciągle, bez względu na okoliczności, nie do krytycznej analizy błędów, która pozwoliłaby ich uniknąć w przyszłości, ale do „krzepienia serc”. Efekt jest taki, że serca pokrzepione mamy ponad wszelką miarę, ale umysły zaciemnione. Duma narodowa nas rozpiera, a ponieważ postronni tego nie doceniają, a nawet z tego się śmieją, rośnie w nas narodowa frustracja.

Takie podejście do historii stało się teraz doktryną państwową, a zakłamana, zinfantylizowana i zmitologizowana historia stała się podstawą naszej „polityki historycznej”. Nic więc dziwnego, że i politykę mamy infantylną.

Historia w takim wydaniu niczego nie uczy, tylko do reszty ogłupia. Ciągle walczyliśmy i cierpieliśmy na przemian. Proszę zajrzeć do podręczników szkolnych, przeczytać choćby, czego o Polsce międzywojennej może się z nich dowiedzieć młode pokolenie.

Zwycięska wojna z bolszewikami, Gdynia i COP, „konie ułańskie pląsają w paradzie”, literatura w rozkwicie. Marszałek jest wielki, a prezydent Mościcki śliczny. Później była wojna, walczyliśmy pięknie i bohatersko i bylibyśmy zapewne zwyciężyli, ale ZSRR wbił nam nóż w plecy, a alianci zdradzili. Okazało się też, że z jakichś nieznanych powodów nienawidzili nas Ukraińcy. Okupacja niemiecka trwała do 1945 r., sowiecka w zasadzie do roku 1989. Po 1945 r. walczyli jeszcze przez czas jakiś „żołnierze wyklęci”. Różnica między PRL a Generalnym Gubernatorstwem nie jest w tych programach nauczania jasna. Potem Karol Wojtyła został papieżem. A w roku 1989 wydarzyło się coś niezrozumiałego i nie do końca w podręcznikach wyjaśnionego. Pod wpływem papieża i prezydenta Reagana gen. Kiszczak, jego oficerowie bezpieki i ich tajni współpracownicy obalili w Polsce komunizm.

Wróćmy jednak do międzywojnia. Czy młody Polak dowie się z podręcznika, że dróg o twardej nawierzchni mieliśmy łącznie 63 tys. km, czyli ponad 10 razy mniej niż średnio w Europie Zachodniej? Telefon miało w latach 20. mniej niż 100 tys. instytucji i mieszkańców, w roku 1938 ta liczba się podwoiła, ale na 1 tys. mieszkańców przypadało nadal średnio tylko siedem telefonów (w Niemczech – 53, w Anglii – 64, w Szwecji – 116), przy czym ich rozmieszczenie w Polsce nie było równomierne. Na tak idealizowanych dziś Kresach liczba telefonów była przeszło dwukrotnie mniejsza niż w reszcie Polski. Analfabetów w Polsce było ponad 23%, na tychże Kresach, w zależności od województwa, prawie dwa razy więcej (w województwie poleskim – 48,4%, w wołyńskim – 47,8%), podczas gdy w województwach zachodnich, np. śląskim, zaledwie 1,5%. Na 10 tys. mieszkańców w Polsce średnio przypadały 22 łóżka szpitalne, w Warszawie wprawdzie aż 63,5, ale w województwie poleskim – 6,8, w nowogródzkim – 5,4, a w wołyńskim – 4,8. Dla porównania w Niemczech – 98,2, w Czechosłowacji – 54, na Węgrzech – 53,2.

Na 10 tys. mieszkańców w Polsce międzywojennej przypadało 3,7 lekarza! W dużych miastach 17,3, a więc na wsi i w małych miasteczkach, zwłaszcza na Kresach, znacznie mniej niż średnio w kraju. W Niemczech, Francji, Szwajcarii, Czechosłowacji lekarzy było dwa-trzy razy więcej. Nawet w Bułgarii było ich więcej! Niemal 80% ludzi nigdy w życiu nie było badanych przez lekarza, a ponad dwie trzecie nie było nawet przez lekarza oglądanych po śmierci. Ich zgon stwierdzali „oglądacze zwłok”, doraźnie przeszkoleni ledwie piśmienni chłopi.

Ten obraz może przydałby się teraz, choćby do właściwej i uczciwej oceny dorobku PRL, pomógłby też może lepiej zrozumieć postawy społeczne po 1945 r.

Nie dowie się również z podręcznika młody człowiek o akcji burzenia cerkwi w 1938 r. Dla równowagi nie dowie się też, że po 1918 r. nie było zwrotu majątków skonfiskowanych przez władze carskie po powstaniu styczniowym, nie było ogólnonarodowej „dezaboryzacji” (na kształt dekomunizacji), a w wojsku oficerom i generałom zaliczono wysługę w armiach zaborczych i nikt ich nie lustrował. Oficerowie armii zaborczych stanowili też większość kadry dowódczej w wojnie 1920 r., a wywodzący się z nich generałowie dowodzili armiami w kampanii wrześniowej i nikt im nie wypominał służby u zaborcy.

Cała historia najnowsza jawi się nie jako ciąg zdarzeń, ale jako mieszanka puzzli w żaden sposób nieskładających się w jakąś logiczną całość.

Akcja infantylizowania historii i ogłupiania społeczeństwa niekoniecznie musi się udać. Myślenie nie jest zakazane, a nawet gdyby było, byłby to zakaz mało skuteczny. Biblioteki są czynne, a nauczyciele historii też nie muszą z dnia na dzień zidiocieć. Od ich postawy dużo zależy. Pamiętam, że zakazaną, jak to się wtedy nazywało „bezdebitową”, wydaną w Londynie „Najnowszą historię polityczną Polski” Pobóg-Malinowskiego w czasach gomułkowskiej PRL pożyczył mi mój nauczyciel historii z liceum. Można było wtedy, tym bardziej można teraz.

Wydanie: 2017, 44/2017

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy