Jedno porwanie, lawina błędów

Jedno porwanie, lawina błędów

Krzysztof Olewnik mógłby żyć, gdyby policjanci, którzy przesłuchiwali jednego z porywaczy w sprawie udziału w bójce, pociągnęli wątek uprowadzenia Sławomir Kościuk pękł dokładnie w piątą rocznicę porwania Krzysztofa Olewnika, 27 października 2006 r. Wtedy siedział już w olsztyńskim areszcie jako jeden z podejrzanych. Funkcjonariuszka miejscowego CBŚ podała mu kawę i od niechcenia dodała, że może zamówić mu także obiad z restauracji. 50-latek popatrzył zdziwiony; w porównaniu z Warszawą śledczy z Olsztyna wydali mu się aniołami. Wtedy zaczął sypać. Choć sam po podstawówce, a przed aresztowaniem pracował jako bagażowy LOT na Okęciu, Kościuk pochodził z porządnej rodziny. Na procesie w Płocku jego obrońca zaczął od tego, że wziął tę sprawę, ponieważ czuje się zobowiązany wobec kolegów z palestry. Ojciec i siostra Kościuka są adwokatami. I to oni namawiali go, by wyznał całą prawdę, a wtedy ma szansę na złagodzenie kary. I Kościuk opowiadał; najpierw podczas śledztwa, potem siedząc na ławie oskarżonych za pancerną szybą w płockim sądzie. Mimo że wcześniej niekarany, pewnie wiedział, że kapusiom w kryminale nie wybacza się. Osobowość szarej eminencji – Na rozprawie Kościuk wyraził skruchę, ale to on był prawą ręką Wojciecha F., herszta bandy porywaczy, który wcześniej powiesił się w olsztyńskim areszcie – mówi Jerzy Samociuk, dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa, stały obserwator procesu. Psychiatrzy ocenili, że Kościuk miał osobowość szarej eminencji, kogoś, kto lubi podpowiadać szefowi rozwiązania, ale kiedy zostaje sam, potrafi z wyrachowaniem podejmować nawet najbardziej brutalne decyzje. Nie protestował, gdy szef kazał mu, żeby razem z Robertem Pazikiem zamordował 27- -letniego wówczas Krzysztofa Olewnika. I to on wybrał w lesie polanę, na której obaj bandyci skrępowali ofiarę, zatkali jej usta, udusili i zakopali w przygotowanym dole. Po trzech latach wskazał to miejsce policji. Pomimo przyznania się do winy, ujawnienia innych sprawców i wielu istotnych faktów, a także domagania się przez prokuratora „tylko” 25 lat więzienia, Sąd Okręgowy w Płocku nie znalazł dla niego okoliczności łagodzących. 31 marca tego roku skazał go, tak jak Roberta Pazika, na dożywocie. Za dużo było bestialstwa w tej zbrodni. Miał być prosty przekręt A zaczęło się całkiem niewinnie. Wojciech F., rocznik 1960, kumpel Kościuka z Warszawy, odbywał kolejny wyrok i myślał o kolejnym numerze. Na fali były wędliny, które sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, a właściciele masarni stawali się coraz bogatsi. Takiego przekręcić, to byłoby coś! – rozważał Wojciech F. – U nas we wsi jest taki – wtrącił nieco młodszy od niego Ireneusz Piotrowski z Drobina pod Płockiem. I opowiedział o rodzinie Włodzimierza Olewnika. Po wyjściu na wolność warszawski kryminalista zamierzał odebrać od niego dużą partię wędlin i za nią nie zapłacić. Prosty przekręt, w miarę bezpieczny. Ale gdy opuścił więzienne mury, w światku przestępczym modne były porwania. Na dodatek o wiele bardziej opłacalne. Padło na syna Olewnika, 25-letniego wtedy Krzysztofa, który prowadził już ze wspólnikiem osobną firmę. Wojciech F. zorganizował grupę, w której znalazł się Kościuk, szemrani faceci z Wyszkowa i Nowego Dworu Mazowieckiego, a także trzech z Drobina: Piotrowski i bracia Pazikowie. Byli pożyteczni, bo ich matka pracowała w przetwórni mięsa Olewników. Porwanie młodego biznesmena poprzedziła libacja w jego nowym domu z udziałem m.in. kilku policjantów z Płocka. Chodziło o załagodzenie pewnego nieporozumienia. Po imprezie Krzysztof odwiózł policjantów, a gdy wrócił i siedział w pokoju, przez okno balkonowe wdarli się porywacze. Olewnik chwycił za słuchawkę i zadzwonił do domu ojca, stojącego kilkaset metrów dalej. Była noc, nikt nie zdążył odebrać telefonu. Bandyci wyrwali mu słuchawkę, doszło do szarpaniny, jeden z bandytów walnął go kolbą pistoletu w skroń, aż polała się krew. – Ta krew niczego nie wyjaśniała – wspomina Danuta Olewnik-Cieplińska, jedna z dwóch sióstr Krzysztofa. – Mieliśmy jak najgorsze przeczucia i żadnego sygnału. Gdy po 48 godzinach zadzwonił telefon, że to porwanie, odetchnęliśmy z ulgą. Wtedy Włodzimierz Olewnik usłyszał w słuchawce głos syna: – Tato, to jest porwanie dla okupu, macie zebrać 350 tys. dol. Dwa lata trwała zabawa w kotka i myszkę. W pierwszych miesiącach bandyci dzwonili, puszczając przez słuchawkę nagrany głos Krzysztofa, podkładali w różne miejsca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2008, 2008

Kategorie: Kraj