Kapitalizm nie jest świętą ikoną

Kapitalizm nie jest świętą ikoną

Zanosi się na to, że żółto-białe barwy papieskie staną się nową wizytówką 1 maja. Zamiast tradycyjnych pochodów przez Polskę przejdą procesje kościelne. A czerwone i biało-czerwone szturmówki będą czekać w magazynach związkowych na lepsze czasy. Podobnie zresztą jak czekać na nie będą ci, którzy choć raz w roku chcieli pokazać, że żyją, że są i że w tym polskim kapitalizmie wcale im nie jest dobrze. Zmarginalizowano ich święto, a oni znowu zostali zepchnięci na obrzeża życia publicznego. Przyzwyczają się do tego, że dla polityków są ważni tylko przed wyborami, a Kościół urabia ich, by z pokorą nosili swoje brzemię. Ci, którzy mają bardziej rozwinięty gen buntu, albo już wyjechali za robotą w kolejnych falach emigracyjnych, albo się do tego szykują, licząc na otwarcie rynku pracy w Niemczech. Niestety, rzadko jest to praca zgodna z ich kwalifikacjami. Cóż więc mówić o aspiracjach czy marzeniach? Jadą, bo muszą. Są przyjmowani, bo sprawni, bo pracowici i co najważniejsze – tani. Gdyby emigracja na taką skalę spotkała Niemców, Francuzów czy Skandynawów, po ich rządach zostałyby tylko złe wspomnienia. A u nas? Zdarzają się politycy, którzy z tych wyjazdów są dumni, a po cichu większość klasy politycznej woli mieć potencjalnych buntowników za granicą niż w kraju.
Partie polityczne żyją u nas perspektywą od wyborów do wyborów. Liczą więc na to, że nawet jeśli dojdzie do głębszego kryzysu, to nie za ich kadencji. Przez 20 lat nie mieliśmy ugrupowania, które by mówiło, co może rzeczywiście zrobić, i robiło to, co obiecało. A skoro taka była praktyka rządzenia kolejnych ekip, to nie dziw, że w efekcie mamy drastyczny spadek zaufania do władzy. I co gorsza, do państwa oraz jego głównych instytucji. Przydałoby się wpuścić trochę świeżego powietrza i przewietrzyć debatę o sprawy bardziej kluczowe niż nieszczęsna katastrofa pod Smoleńskiem. Gdyby postawić na nogi wywrócone proporcje i ustalić, co naprawdę jest najważniejsze dla większości Polaków, to wrócimy do dwóch starych pojęć: sprawiedliwości i równości. Starych, ale bardzo aktualnych. Jak świat światem hasła większej sprawiedliwości i większej równości obywateli były aktualne. Prof. Gardawski mówi na naszych łamach, że polscy robotnicy pogodzili się z kapitalizmem, bo mają świadomość braku alternatywy. Zgoda. Sądzę, że tak właśnie jest. Tu i teraz. Ale nie wierzę, by taki stan mógł trwać zbyt długo. I nie chodzi mi tu tylko o robotników, ale szerzej o pracowników najemnych. Coraz lepiej wykształconych i mających nieograniczony w praktyce dostęp do informacji, z czego wprost wynika wzrost aspiracji i oczekiwań wobec świata. Nie wierzę, by w trochę dłuższym planie miliony takich ludzi zaakceptowały kapitalizm w tak dzikiej postaci, jaka jest u nas. Ten model kapitalizmu, który dziś w świecie dominuje, dożywa swoich dni. Gdyby nie słabość lewicy, świat już wyglądałby inaczej. I z pewnością byłoby wtedy trochę sprawiedliwiej. Tak było przez dwa stulecia i ludzkość dobrze wychodziła na tym, że miał kto naciskać na właścicieli i różne władze. Bez walki ludzie pracy nigdy niczego nie dostali. Zawsze niewidzialna ręka rynku wolała transferować wypracowane zyski do właścicieli, a nigdy do wytwórców. Na szczęście obecny model kapitalizmu nie jest świętą ikoną. Trzeba go więc zbliżyć do człowieka.

Wydanie: 17-18/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy