Sawicka nie zdała testu

Sawicka nie zdała testu

Złapano mysz. Takim sukcesem zakończyła się wielka operacja CBA. Zaangażowano wielu ludzi. Wydano miliony złotych. Paru agentów posmakowało życia na poziomie najbogatszych. A efekt? W sidła Centralnego Biura Antykorupcyjnego wpadła eksposłanka PO Beata Sawicka, nauczycielka z małego miasteczka na rubieżach kraju. Niezbyt mądra, prymitywna, a sądząc po nagraniach, wystarczająco łasa na dodatkowy zarobek, by łatwo było nią manipulować. Uwodzenie posłanki w wydaniu agenta Tomka odbywało się w stylu brazylijskich telenowel i z wdziękiem żigolaka Antonia. Ale posłance bardzo to się podobało. I jest na to bogaty materiał dowodowy w postaci czułych esemesów, ze sławnym „Pa, misiu, lulaj”, i materialnych dowodów czegoś więcej niż sympatia. Czy Sawicka mogła zachowanie agenta tak interpretować? Większość kobiet, które wypowiadały się w tej sprawie, uważa metody zastosowane przez CBA za obrzydliwe i sprzeczne z prawem. I wokół oceny tych metod jest spór, a nie wokół zachowania Sawickiej i jej namolnej chęci wzbogacenia się za wszelką cenę. W państwie prawa, za jakie chcemy uchodzić, reguły obowiązują obie strony. Czyli zarówno państwo, jak i jego obywateli. A jeśli tak, to uprawnione jest pytanie o metody zastosowane przez CBA. Czy rolą państwa jest sprawdzanie podatności obywatela na korupcję? Testowanie, czy kuszony łapówką

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2012, 21/2012

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański