Wybory co roku

Wybory co roku

A gdyby tak wybory samorządowe były co roku? Wcale nie żartuję. Jeśli tyle można zrobić w ciągu paru miesięcy na finał kadencji, to warto wykorzystać ten ogromny, choć uśpiony potencjał naszych rad. Oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów, których teraz lepiej poznajemy. Ciągle przecież widzimy ich, jak taśmowo coś otwierają, odsłaniają albo oddają do użytku. Od lata jestem nieustannie zadziwiany. Nawet nie podejrzewałem, że za drzwiami tylu urzędów kryją się nie ospali i rozleniwieni urzędnicy, ale czające się do skoku tygrysy pomysłowości. I prawdziwi znawcy dusz swoich wyborców. Ludzie wiedzący, że najważniejsze jest nie to, co robili przez cztery lata, ale efektowne wejście na finał. Stąd ten wielobarwny zestaw otwarć, inauguracji i przecinanych wstęg. Dla każdego coś miłego. W wielkich miastach oddaje się kawałki autostrad, obwodnic, wyremontowanych dróg, a na wsi kawałki wyasfaltowanych dróżek. Coś dla oświaty. I dla służby zdrowia. I dla proboszcza, żeby pamiętał, co powiedzieć w czasie kazania. Tyle tego, że aż dziw, ile mogą zrobić nasi wybrańcy, gdy wisi nad nimi werdykt wyborczy. Werdykt, który rozstrzygnie także o przyszłości ludzi, którzy dzięki władzom samorządowym dostali to, co w dzisiejszej Polsce jest najcenniejsze. Pracę na etacie. Zrewanżują się wraz z rodzinami głosami wyborczymi. Ustępujące władze wesprą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański