Jestem antygwiazdą

Jestem antygwiazdą

Od dawna marzę o wielkiej roli dramatycznej, Makbeta. Cóż, kiedy reżyserzy wolą mnie w roli błazna – Zostawił pan swój odcisk dłoni w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach. Jak pan się czuje w roli gwiazdy? – Dziwnie. Moja konstrukcja psychiczna kłóci się z wielkim światem. W pewnym sensie należę do niego, ale niespecjalnie dobrze się w nim czuję. Jestem raczej antygwiazdą. Każdy festiwal, bankiet jest dla mnie, bez kokieterii, męką. Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Z natury jestem nieśmiały, krępuje mnie, gdy wokół mnie jest wiele szumu. W życiu prywatnym jestem normalny aż do przyziemności. Ale Międzyzdroje cenię przede wszystkim za co innego. Proszę mi pokazać drugie miejsce w Polsce, ba, w Europie, gdzie w ciągu kilku dni odbywa się kilkadziesiąt przedsięwzięć artystycznych czynionych rękami najlepszych. Wszystko to jest sponsorowane przez wielki, rozkochany w kulturze, biznes. – Czy popularność sprawia panu przyjemność? – Wprawia mnie w zakłopotanie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że będzie za mną chodził tłum ludzi, że po autograf będą się ustawiać niemal społeczne kolejki. Nie czuję się idolem tłumu. Mam na koncie sukcesy, zdarzyło mi się wzbudzać zainteresowanie swoją osobą, co zawsze przyjmowałem z pewnym niedowierzaniem. Czasem wręcz nie cierpię tego zawodu, wiele mnie on kosztuje. Stąd moje szybkie załamania, stresy, nerwy potworne. Chwile szczęścia zdarzają się rzadko. Owszem, nieraz ktoś przyjdzie mi pogratulować, widzę, że mu się podobałem. Ale to są minuty w porównaniu z latami świadomości uprawiania czegoś, co bywa niekiedy miałkie. Mógłbym zostać kimś wybitnym w innym zawodzie. – Kiedy jako młody chłopak postanowił pan zostać aktorem, wiedział pan, co pana czeka? – Nie, skąd! Prawie nikt, wybierając ten zawód, nie wie, ile on kosztuje. Własnemu synowi, Bartkowi, nie mogłem tego wytłumaczyć, choć widział, do czego mnie ten zawód doprowadza – do jakich załamań, zakrętów życiowych. To jest diabelski zawód, dlatego chciałem odwieść od niego najbliższą mi osobę. Ale nie dało się. A już po kilku latach Bartek parę razy chciał rzucać aktorstwo. Spytałem go kiedyś: „Chciałbyś swoim synkom zgotować taki los?”. A on na to: „Broń Boże!”. Ale też pewnie by mu się nie udało przetłumaczyć. Jest jakaś diabelska siła w tym zawodzie. – Kiedy pana urzekła? – Jeszcze w szkole. Należałem do kółka teatralnego. Miałem wspaniałego mistrza, który mi zaszczepił bakcyla teatru. Często mam wątpliwości, czy trafnie wybrałem zawód. Jestem jednym z nielicznych aktorów, który otwarcie mówi, że gdyby się po raz drugi urodził, nie wybrałby aktorstwa. – Co by pan wybrał? – Może fizykę jądrową, tam również składałem papiery. Ale miałem pecha, przyjęli mnie na aktorstwo. – Jaki jest pana stosunek do zawodu? Jedni mówią, że to powołanie, jeszcze inni twierdzą, że to sposób zarabiania pieniędzy. – Jest w tym zawodzie wszystkiego po trochu. Aktor od czasu do czasu ociera się o artyzm, raz na kilka lat. Jednak przede wszystkim jesteśmy rzemieślnikami. Jesteśmy bez wątpienia ludźmi do wynajęcia. Dlatego nie gorszę się, że koledzy występują w reklamach. Bo kto najlepiej zagra w reklamach, jeśli nie aktorzy? – Nie przypominam sobie żadnej reklamy z panem. Wystąpił pan w jakiejś? – Nie. – Nie miał pan dobrej propozycji, czy dla zasady? – Miałem propozycje, ale nie odpowiadał mi towar, jaki miałem reklamować. Niedawno proszono mnie, żebym reklamował piwo. I odmówiłem. Uważam, że to zbrodnia namawiać ludzi do picia, często zaczyna się od piwa, a kończy na odwyku. Wprawdzie przeszło mi koło nosa kilka zer…, ale może Ten Na Górze wynagrodzi mi to w jakiś inny sposób. Nie osądzam innych, którzy reklamują alkohol, może sobie nie zdają sprawy z tego, co robią. – Jest pan zadowolony z ról, jakie pan ma w swoim dorobku? – Z ról filmowych tak – u Andrzeja Wajdy, Janusza Zaorskiego, Kazimierza Kutza, Tomasza Zygadły. W teatrze dostawałem gorsze role, z racji warunków zewnętrznych. Najpierw otrzymywałem role według wzrostu – grałem młodych chłopców. Potem reżyserzy najchętniej obsadzali mnie w repertuarze komediowym i estradowym. Owszem, lubię i komedie, i estradę. Ale mojej strukturze wewnętrznej bliższy jest dramat. Od dawna marzę o wielkiej roli dramatycznej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 38/2000

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska