Studium władzy Hillary Clinton

Studium władzy Hillary Clinton

Wśród państw wymienionych jako ważni partnerzy USA w Europie nie ma Polski Trzem ostatnim prezydentom USA – demokracie Billowi Clintonowi (1993–2001), republikaninowi George’owi W. Bushowi (2001-2009) i demokracie Barackowi Obamie (od 2009) towarzyszyły na stanowisku sekretarza stanu kolejno trzy kobiety: Madeleine Albright, Condoleezza Rice oraz Hillary Clinton. W poczcie 67 szefów Departamentu Stanu sztafeta trzech pań kierujących amerykańską polityką zagraniczną to na pewno w czasach gender fakt godny zauważenia. Hillary Clinton, najpierw pierwsza dama USA, potem przez sześć lat senator ze stanu Nowy Jork, już raz walczyła o zajęcie najwyższego stanowiska w państwie. Ostro rywalizowała w 2008 r. o nominację Partii Demokratycznej, przegrała jednak, a konkurent – jak to już nieraz bywało w historii USA – po zwycięstwie zaproponował jej kierowanie polityką zagraniczną. Mając przeszło 20-letnie doświadczenie w polityce i dobre przygotowanie prawnicze jako adwokat i profesor uniwersytecki, 67-letnia dziś Hillary Clinton szykuje się, by po raz drugi stanąć do walki o prezydenturę. W wydanej niedawno książce „Hard Choices” („Trudne wybory”), która w niemieckim wydaniu oficyny Droe­mer miała tytuł „Entscheidungen” („Decyzje”), Hillary Rodham Clinton napisała: „Obecnie myślę o przyszłości więcej niż kiedykolwiek. Pytanie najczęściej stawiane mi podczas podróży po kraju odbytych w ostatnim roku to: czy będę kandydować w wyborach prezydenckich w 2016 r. Moja odpowiedź brzmiała: jeszcze nie zdecydowałam” (s. 833). Tej odpowiedzi nie należy raczej traktować jako kokieterii. Jak wynika z lektury, Hillary Clinton zwykle miała odwagę podejmować decyzje, wahania w sprawach osobistych i służbowych były jej raczej obce. Mimo to czytałem tę książkę jak swoiste studium władzy, zakładając, że – mówiąc kolokwialnie – Hillary pójdzie na całość i pokona republikańskiego konkurenta. Zostałaby wtedy pierwszą kobietą z potężnymi instrumentami hard power i soft power, jakimi dysponuje dziś prezydent USA. Czego zatem można się po niej spodziewać? Jak zamierza umocnić supermocarstwowe władztwo? Musimy wszystko zrobić lepiej Gdy 22 stycznia 2009 r. szefowa 70 tys. pracowników Departamentu Stanu weszła do swojego gabinetu, znalazła na biurku osobisty list poprzedniczki. Condoleezza Rice pisała, że sprawy polityki zagranicznej przechodzą w dobre ręce, i życzyła następczyni sukcesów. Po tym jak panie już dwukrotnie spotkały się towarzysko, ten list – pisze autorka książki – był dla niej bardzo ważny. W pierwszych dniach urzędowania otrzymywała mejle i telefony od wielu zarówno demokratycznych, jak i republikańskich byłych sekretarzy stanu – Henry’ego Kissingera, Jamesa Bakera, George’a Shultza, Lawrence’a Eagleburgera, Colina Powella i Madeleine Albright. Gratulowali jej i zapewniali, że zawsze może liczyć na ich rady i wsparcie (ten fakt należałoby zapamiętać pro domo sua). Nie było przypadkiem, że pisząc pierwsze memorandum dla prezydenta Obamy, Hillary stwierdziła: „Musimy wszystko zrobić lepiej”. Tym sformułowaniem chyba świadomie nawiązała do słów zawartych w wydanej w 2008 r. książce Madeleine Albright „Memo to the President Elect” („Memorandum dla prezydenta elekta”), która w niemieckim przekładzie nosiła tytuł „Amerika, du kannst es besser” („Ameryko, potrafisz lepiej”). Znajdujemy w tej książce wiele znamiennych zdań, które na Hillary musiały wywrzeć wrażenie. „Korzyścią nie do przecenienia dla demokracji jest to, że może ona korygować uprzednio popełnione błędy”. Madeleine Albright miała na myśli politykę Busha, a Hillary Clinton, która z początku poparła wojnę w Iraku, energicznie potem naprawiała błędy Busha (Irak, Afganistan). Zapewne mniejszy entuzjazm budziły inne zdania jej demokratycznej poprzedniczki. „Znajdujemy się w sytuacji, w której obecność USA byłaby potrzebna, ale w wielu krajach jest niepożądana. (…) W obliczu tego, co działo się w ostatnich ośmiu latach, nie możemy innym nakazywać, co mają myśleć, co czuć i czego się obawiać” (s. 337). Pisząc memo dla prezydenta elekta, Albright stwierdzała: „Amerykańscy politycy ulegli samouwielbieniu, swoje działania wyprowadzali z boskich praw i w ten sposób wrobili nas w straszne rzeczy. (…) Niechże pan nam unaoczni, że wolności nie można narzucać karabinami, jeśli ludzie nie są na nią gotowi, i niech pan nam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 27/2014

Kategorie: Opinie