Gdy Kali ukraść komuś krowę…

Gdy Kali ukraść komuś krowę…

Rozsądna zwykle w sprawach Polaków za wschodnią granicą „Gazeta Wyborcza” wydrukowała niedawno zdumiewający tekst pt. „Polski orzeł znieważa Mińsk”. Dowiadujemy się z niego, że niejaki pan Henryk Dworak, obywatel Białorusi mieszkający we wsi, która po polsku nazywa się Dąbrówka, ale wielki polski patriota, dokonał czynu niezwykłego. Nie ustawił wprawdzie przed żadnym urzędem krzyża, ale na zewnętrznej ścianie swej kuchni letniej wymalował pokaźnych rozmiarów polskiego białego orła na czerwonym tle. Pokaźnych rozmiarów polskie godło na drewnianej ścianie letniej kuchni pana Dworaka drażni podobno białoruskich urzędników. Pan Dworak opowiada, a „Gazeta Wyborcza” drukuje: „Stoję na podwórku i widzę, jak lecą urzędnicy. I od razu wrzeszczą: jakim prawem? Tu Białoruś!”. Ale pana Dworaka, dzielnego Polaka, nie zatrwożą „choćby na smokach wojska latające”, a co dopiero latający zwykli urzędnicy, w dodatku nieokreślonego szczebla. Więc im hardo odpyskował, na święte prawo własności się powołując: „To moje podwórko, więc maluję, co chcę!”. Urzędnicy porażeni tym argumentem widać odlecieli, ale zaczęła go odwiedzać milicja. O przebiegu tych wizyt „Gazeta” nie pisze, nie ma więc nawet pewności, czy milicjanci czegoś od pana Dworaka i jego orła chcieli. Ale nawet jeśli chcieli, to nic nie wskórali, bo pan Dworak nie tylko wielkim patriotą jest, ale też człowiekiem nieugiętym jak obrońcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2010, 37/2010

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki