Kalifornia w egipskich ciemnościach

Kalifornia w egipskich ciemnościach

Ostry kryzys energetyczny nawiedził jeden z najbogatszych regionów świata “Dotychczas przeżywałam wyłączenia prądu tylko w Nikaragui i w Indiach”, napisała, po raz pierwszy od wielu lat ręcznie, reporterka magazynu “Newsweek”, Debra Klein. Bez elektryczności redakcyjny komputer nie działał. Niezawodny ekspres do kawy okazał się nagle bezużytecznym sprzętem, nawet telefony komórkowe zamilkły. Niektórzy usiłowali uciec do regionów Kalifornii, w których dostawy energii nie zostały przerwane. Okazało się jednak, że nie można otworzyć elektrycznych drzwi od garaży. Ci, którym udało się wyjechać, wkrótce utknęli w korkach. Nie działała uliczna sygnalizacja… “To wprost niewiarygodne, ale Kalifornia, najbardziej ludny i dynamiczny region największej potęgi przemysłowej świata, stanęła w obliczu energetycznej katastrofy”, napisał brytyjski dziennik “The Guardian”. Kryzys spowodował już wyłączenie prądu dla 675 tysięcy mieszkańców i miliardy dolarów strat. W niektórych miastach dochodzi do rzeczy w Stanach Zjednoczonych niesłychanej, czyli do racjonowania energii. Uczelnie wcześniej wysłały studentów na ferie zimowe, supermarkety “zaciemniły” wielkie reklamy świetlne. Bankomaty nie wydawały pieniędzy, a dystrybutory na stacjach – benzyny. Kryzys energetyczny może przerodzić się w paliwowy. Koncerny naftowe, zmuszone do oszczędzania elektryczności, ograniczyły już produkcję benzyny i ropy. Zatrzymano transport gazu wielkimi rurociągami w pobliżu Zatoki San Francisco. Na międzynarodowym lotnisku w tym mieście o mało nie zabrakło paliwa do samolotów. Eksperci z Doliny Krzemowej biją na alarm: nie niskie kursy akcji na giełdzie, lecz niedostatek energii może ostatecznie położyć na łopatki internetową gospodarkę, będącą fundamentem dobrobytu Słonecznego Stanu. Bezpośrednią przyczyną katastrofy jest ustawa o “deregulacji” rynku energetycznego, przyjęta w 1996 roku przez republikańską większość w parlamencie Kalifornii. Politycy sądzili, że “niewidzialna ręka rynku” poprawi sytuację konsumenta, zapewniając mu wybór dostawcy prądu i jeszcze tańszą energię. Złamano monopol państwowy – produkcją, transportem i dystrybucją prądu miały odtąd zajmować się konkurujące ze sobą przedsiębiorstwa. Ustawa weszła w życie w 1998 roku. Odtąd państwowi dostawcy elektryczności musieli kupować prąd, którego sami nie zdołali wytworzyć, na “Power Exchange”, swoistej giełdzie elektryczności, gdzie ceny kształtowały się na zasadzie popytu i podaży. Ustawodawcy nie zliberalizowali jednak gospodarki elektrycznością konsekwentnie. Do 2002 roku przyjęto okres przejściowy, zapewniający państwowym dostawcom prądu stałą cenę sprzedaży, nieco wyższą od ówczesnej ceny rynkowej. Miała to być dla państwowych koncernów energetycznych rekompensata za poczynione wcześniej inwestycje. Domniemane dobrodziejstwo okazało się jednak pułapką. “Ustawodawcy stworzyli potwora”, napisze później ekonomiczny dziennik “Business Week”. Na skutek wzrostu światowych cen gazu i ropy także ceny energii elektrycznej dosłownie eksplodowały. Ustawa zabraniała jednak dostawcom prądu obciążania wzrostem kosztów konsumentów. W rezultacie państwowe przedsiębiorstwa musiały kupować energię elektryczną, płacąc 307 dolarów za megawatogodzinę, zaś sprzedawać ją za 64 dolary. Nic dziwnego, że dwa największe energetyczne kolosy, Southern California Edison i Pacific Gas and Electric, nagromadziły w wyniku tej księżycowej gospodarki 12 miliardów dolarów długu i bliskie są ogłoszenia upadłości. Southern California Edison i Pacific Gas nie mają już pieniędzy na zapłatę dla producentów prądu, a ci nie chcą dostarczać energii za darmo. Władze obu firm podały stan do sądu, domagając się rekompensaty za straty poniesione w wyniku “absurdalnej ustawy”. Wystąpiły również o zgodę na podwyższenie ceny prądu o 30%. Urząd Energetyczny wyraził jednak zgodę na podwyżkę zaledwie 15-procentową i to tylko na okres 90 dni. Nie wystarczyło to, by uspokoić Wall Street. Kursy akcji przedsiębiorstw energetycznych poleciały w dół jak kamień. Na odsiecz wyruszyły władze federalne w Waszyngtonie, lękające się, że kalifornijski pożar może ogarnąć cały kraj, powodując ogólną recesję. Także inne stany, jak Nowy Jork czy Ohio, przeprowadzają przecież właśnie “deregulację” rynku energetycznego. “To prawdziwy koszmar. Reforma skończyła się kolosalnym fiaskiem”, ocenia gubernator Kalifornii, Demokrata, Gray Davis. Kłopoty Słonecznego Stanu mają też inne przyczyny. W Kalifornii, liczącej 34 miliony mieszkańców i zajmującej 6. miejsce na liście najbogatszych regionów świata, od lat 80. nie zbudowano ani jednej elektrowni. A przecież w Dolinie Krzemowej co roku podłączano do sieci

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2001, 2001

Kategorie: Świat