Jasir Arafat i premier Szaron nie doprowadzą do pokoju Dwaj sędziwi bojownicy, przywódcy zwaśnionych narodów, prowadzą ze sobą upiorną grę, w której licytują się w przelewaniu krwi. 73-letni Jasir Arafat dąży do zbudowania niepodległego państwa palestyńskiego ze stolicą w Jerozolimie. O rok młodszy Ariel Szaron twierdzi, że chodzi mu tylko o bezpieczeństwo Izraela, które zapewni wszelkimi środkami i przed niczym się nie zawaha. „Jestem przede wszystkim Żydem. I to jest mój obowiązek”, powiedział reporterom brytyjskiego dziennika „The Telegraph”. Z pewnością ani Szaron ani Arafat nie osiągną swego celu. Izraelski przywódca nie ukrywa, że szczerze nienawidzi Arafata. Nazywa go publicznie kłamcą i mordercą, palestyńskim bin Ladenem i źródłem wszelkiego zła. „Tak, Palestyńczycy giną, ale to Arafat, on jeden, jest winien. Mógłby położyć kres terrorowi, gdyby tylko zechciał”, głosi Szaron, z uwagi na swe potężne ciało i bezpardonowe metody działania zwany „Buldożerem”. Od czasu objęcia w lutym urzędu premiera Szaron nie spotkał się z przywódcą Autonomii Palestyńskiej ani razu i nigdy nie poda mu ręki. „Buldożer” zapewne najchętniej wysłałby Arafata na łono Allaha. Ci dwaj politycy już raz usiłowali się pozabijać w 1982 r., gdy Palestyńczycy bronili się w Bejrucie. Libańską stolicę szturmowała wtedy armia państwa żydowskiego wysłana przez Szarona, wówczas ministra obrony. Podobno izraelscy snajperzy mieli już Arafata na muszce, ale premier Menachem Begin nie zgodził się na oddanie śmiertelnych strzałów. Obecnie życie palestyńskiego przywódcy chroni (jeszcze) George W. Bush, jedyny zagraniczny polityk, z którym „Buldożer” się liczy. „Tylko nie ruszajcie Arafata”, poradził prezydent USA Szaronowi, gdy ten miał wracać z Waszyngtonu do Izraela. Dlatego izraelskie rakiety, które uderzyły w kwaterę Arafata w Ramallah na Zachodnim Brzegu, miały tylko zatrwożyć palestyńskiego lidera, ale pozostawić go przy życiu. Szefowi OWP dano czas na schronienie się w bunkrze. Myśliwce izraelskie zniszczyły natomiast dwa osobiste śmigłowce Arafata i zbombardowały kwatery jego policji. Buldożery zamieniły w księżycowy krajobraz pasy startowe międzynarodowego lotniska w Gazie mającego być wizytówką przyszłego państwa Palestyńczyków. Stany Zjednoczone uznały Autonomię Palestyńską i jednostkę specjalną policji Arafata, Force 17, za „struktury popierające terroryzm”. Rząd izraelski, administracja Busha, ale także stolice Zachodniej Europy ostrzegają Arafata, że ma ostatnią szansę – albo rozprawi się z islamskimi terrorystami z organizacji Dżihad i Hamas, albo zejdzie (czy też zostanie zepchnięty) z politycznej sceny. Taka gwałtowna reakcja Tel Awiwu i USA nastąpiła po samobójczych zamachach bombowych w Jerozolimie i w Hajfie, w których zginęło 25 Izraelczyków – cywilów, przeważnie młodych ludzi – zaś dziesiątki odniosły rany. Ataki przeprowadzone przez fanatyków z Hamasu i Dżihadu są przerażające i barbarzyńskie, ale w paroksyzmach przemocy, które wstrząsają Bliskim Wschodem, brutalne akty obu stron zazwyczaj są odpowiedzią na okrucieństwo strony przeciwnej. Tydzień przed krwawymi zamachami z rąk izraelskich sił bezpieczeństwa zginęło 13 Palestyńczyków. Armia państwa żydowskiego zostawiła w Strefie Gazy bombę-pułapkę, która rozerwała pięciu palestyńskich chłopców. Było to działanie oficjalnej instytucji państwowej, a nie grupy fanatyków. Libański dziennik „The Daily Star” przypuszcza, że Szaron świadomie sprowokował akty przemocy – najpierw wysłał swych minerów przeciw palestyńskim dzieciom, a potem zażądał „siedmiu dni absolutnego spokoju” jako warunku rozpoczęcia rokowań (warunek ten nawet Javier Solana uznał za głupotę). Czy nie było to zaproszenie dla szalonych kamikadze z Hamasu? I to akurat przed przybyciem amerykańskiego negocjatora, Anthony’ego Zinny? Oczywiście, po masakrze w Jerozolimie i w Hajfie misja Zinny’ego nie miała żadnych szans. „Buldożer” mógł wysłać swe czołgi, samoloty i śmigłowce przeciw Palestyńczykom, mógł napiętnować znienawidzonego Arafata jako terrorystę pozbawionego sumienia. W każdym razie nie wolno zapominać, że palestyński terror stanowi tylko reakcję na brutalną politykę Izraela. Hiszpański dziennik „El Pais”, który trudno posądzać o antysemityzm, napisał: „To bombardowania, śmierć niewinnych ofiar, morderstwa na tle politycznym, niszczenie domów, upraw i pól oraz siedzib cywilnej ludności palestyńskiej, a także poniżenie, pogarda i rasizm, na które jest ona narażona każdego dnia, popychają niektóre ugrupowania do desperackich aktów terroru”. Brytyjski dziennik „The Independent” stwierdził, że państwo żydowskie prowadzi „ostatnią wojnę kolonialną”. Czołowi politycy światowi stawiają Palestyńczykom wciąż nowe
Tagi:
Krzysztof Kęciek









