Kamienica w sądzie

Kamienica w sądzie

40 lat temu nie dopilnowano odpowiedniego wpisu do ksiąg wieczystych. Dziś sąsiedzi Lecha Wałęsy mogą pójść na bruk Powołując się na wyrok Sądu Apelacyjnego z 30 grudnia 2009 r. w sprawie zwrócenia przez Miasto Gdańsk kamienicy przy ulicy Polanki 58 spadkobiercom pierwotnego właściciela Augusta Lindhoffa zwracamy się z prośbą o przyznanie nam lokalu komunalnego poza kolejnością zgodnie z przyjętą uchwałą Rady Miasta Gdańska z czerwca 2008 r. Nie jesteśmy już ludźmi młodymi, którzy teraz mogą rozpocząć nowe życie, wziąć kredyt, kupić mieszkanie bądź je wynajmować. Nie stać nas na wynajem mieszkania od prywatnych właścicieli kamienicy. Nie chcemy ostatnich lat życia marnować na spory sądowe i niepewność jutra – tak zaczyna się list, który mieszkańcy feralnej kamienicy położonej w Oliwie, w pobliżu rezydencji Lecha Wałęsy, napisali do prezydenta Gdańska. Jest to już kolejny apel lokatorów domu do władz miasta. Mieszkańcy uważają, że padli ofiarą bałaganu administracyjnego i nieuporządkowania ksiąg wieczystych przez gminę. Gmina ze swej strony zapewnia, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, a lokatorzy byli informowani, że zajmowany lokal nigdy nie był własnością Skarbu Państwa, nie było zatem możliwości jego wykupienia. Sprawę opisywaliśmy półtora roku temu, kiedy lokatorzy w akcie desperacji, po przegranej przed sądem pierwszej instancji wywiesili baner o treści: „To jest następny dom z mieszkańcami, który zabiorą Niemcy. Kolejny rząd czeka na cud – my mieszkańcy na ratunek”. Baner wisi do dziś, przykuwając uwagę turystów i gości zmierzających do willi Lecha Wałęsy. – Zastąpiliśmy jedynie ostatnio słowo „Niemcy” trzema myślnikami, żeby nam nie wytykano ksenofobii i nawoływania do narodowych waśni, gdyż nie o to nam chodzi. Chcemy tylko być traktowani podmiotowo, jak obywatele, a z tym różnie bywało. Np. o tym, że sprawa toczy się w pierwszej instancji, dowiedzieliśmy się przypadkowo, już po fakcie, nikt nas też nie poinformował, że mamy prawo występować jako interwenienci uboczni, po prostu zdecydowano o nas bez nas. W drugiej instancji już się zorganizowaliśmy, ale przyznano nam adwokata z urzędu, który w niewielkim stopniu interesował się sprawą, tymczasem spadkobiercy mieli jedną z najlepszych kancelarii w Trójmieście. Ich adwokat stoi na czele Rady Adwokackiej w Gdańsku. Kto nam zwróci te lata Rozmawiamy w przestronnym salonie Andrzeja Felsztyńskiego. Pierwsi przychodzą Jacek Maciejewicz i Stanisław Cierplikowski reprezentujący lokatorów w sądzie, właśnie jako interwenienci uboczni. Pan Andrzej, lakiernik samochodowy na rencie, mieszka na Polankach od urodzenia, czyli 58 lat. Jego żona pracuje w przedszkolu na Piastowskiej, 3 km stąd, syn studiuje na politechnice. Felsztyńscy nawet nie są w stanie dokładnie policzyć, ile wysiłku i pieniędzy kosztowało ich urządzenie mieszkania. – Przebudowa trwała latami – mówią. – Wystawaliśmy w kolejkach po każdy drobiazg, zdobywaliśmy potrzebne materiały i elementy wyposażenia. Powoli urządziliśmy kuchnię, potem łazienkę, założyliśmy ogrzewanie. Zlikwidowaliśmy książeczki mieszkaniowe, licząc, że tu będzie nasz dom. W gminie utwierdzano nas w tym przekonaniu, mówiąc, że musimy tylko poczekać te 30 lat na zasiedzenie. A kiedy wreszcie ten czas nadszedł i w 1999 r. złożyliśmy podania o wykup lokali, jak spod ziemi pojawił się właściciel. Całe Przymorze, Oliwa, Żabianka uwłaszczyły się za 10% wartości mieszkań, a my zostaliśmy z niczym. Jacek Maciejewicz, który w kamienicy, przy mieszkaniu matki, ma niewielką pracownię bursztyniarską, też nie potrafi sobie darować naiwności. – Jeszcze kilkanaście lat temu szlifowałem bursztyn w maleńkiej kuchence w bloku. Tak mi to dopiekło, że postanowiłem się zamienić na ten lokal. W zamian oddałem dwa pokoje i kawalerkę mamy. Ponieważ zapewniano nas o możliwości wykupu, jak wszyscy zabrałem się do remontów. Położyłem nową instalację elektryczną, wymieniłem podłogi, drzwi, okna, założyłem ogrzewanie gazowe, a teraz nie mam nic. To jest moje miejsce pracy, tu przyjmuję klientów, boję się nawet pomyśleć, co będzie dalej. Gmina tylko stwarza pozory, że walczy o nas. Stanisław Cierplikowski, emerytowany pracownik Gdańskiej Stoczni im. Lenina, w której pracował i działał razem z Lechem Wałęsą, mruczy tylko pod nosem retorycznie: – Dlaczego miało być tak dobrze, skoro jest tak źle? Jego żona Ewa, choć obiecała sobie, że niczego już więcej nie powie, nagle nie wytrzymuje: – Nie powinno się komentować wyroków,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman