Kara za wrażliwość

Kara za wrażliwość

Bronił lokatorów przed eksmisją. Odpowie za to przed sądem Właściciele zreprywatyzowanych warszawskich kamienic sukcesywnie „czyszczą” je z niechcianych lokatorów. Jeżeli dotychczasowi mieszkańcy nie chcą dobrowolnie opuścić swoich mieszkań, nowy właściciel ucieka się do pomocy komorników i policji. Przeciw tej praktyce występują działacze stowarzyszeń lokatorskich, blokujący próby eksmisji. Policja karze ich grzywnami, a gdy nie chcą przyjmować mandatów, kieruje sprawy do sądu. W ten sposób przed sądem za uczestnictwo w głośnej blokadzie eksmisji pani Iwony, inwalidki mieszkającej w kamienicy przy ul. Hożej 1 w Warszawie, stanął Piotr Ciszewski, prezes Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Jak to się robi Scenariusz, który prowadzi do blokad eksmisji, jest w przypadku większości kamienic bardzo podobny. Miasto zwraca budynek potomkom przedwojennych właścicieli, którzy bardzo szybko odsprzedają odzyskaną nieruchomość spółkom zainteresowanym prowadzeniem w kamienicy działalności komercyjnej. Problemem stają się dotychczasowi lokatorzy, mieszkający w kamienicy od kilkudziesięciu lat. Rozpoczyna się więc proces rugowania ich z mieszkań. Jak przebiega? – Przede wszystkim horrendalne podnoszenie czynszów, np. z 500 zł na 3,5 tys. zł. To najskuteczniejsza metoda. Są jednak zdecydowanie bardziej wyrafinowane sposoby, takie jak nękanie, wpuszczanie robaków do mieszkań, zalewanie. Zeszłej zimy na warszawskiej Pradze były serie podpaleń – mówi Joanna Erbel, socjolożka, działaczka ruchów lokatorskich. W przypadku kamienicy przy ul. Hożej 1 problemy zaczęły się w 2004 r., kiedy budynek z rąk właścicieli przeszedł w posiadanie spółki Dore, która od razu podniosła czynsze i naliczała fikcyjne długi. Lokatorzy zaczęli być nękani przez pracowników spółki. Ktoś próbował podpalić klatkę schodową. Pani Iwona w sprawie rzekomych długów wystąpiła do sądu o stwierdzenie ich nieważności. Przyznano jej rację i umorzono jakiekolwiek roszczenia finansowe spółki. Pod wpływem nękania pani Iwona zdecydowała się jednak podpisać niekorzystną dla siebie ugodę, która stała się podstawą do wszczęcia procedury eksmisji. Lokatorka wniosła do sądu cywilnego sprawę o przywrócenie najmu w zajmowanym przez siebie mieszkaniu, komornik jednak zdecydował się nie czekać na ostateczny wyrok. Łomotanie o świcie Pierwsza próba eksmisji odbyła się w kwietniu zeszłego roku i zakończyła sukcesem blokujących ją stowarzyszeń lokatorskich oraz członków kolektywu „Syrena”. Komornik w asyście policji przez dwie i pół godziny bezskutecznie próbował wykonać wyrok eksmisji. Wrócił z policją na Hożą we wrześniu. O godz. 5.30 grupa policjantów odgrodziła kamienicę, by nikogo do niej nie wpuszczać. W mieszkaniu pani Iwony zabarykadowali się squattersi z „Syreny”, którzy zdołali wcześniej wejść do budynku. Pod kamienicę zaczęli schodzić się także zaalarmowani członkowie stowarzyszeń lokatorskich. Szybko jednak zostali otoczeni przez kordon policji. Na prośbę komornika wezwani wcześniej strażacy wyważyli drzwi łomem. Do mieszkania wpadli policjanci, którzy obezwładnili, a następnie wyprowadzili przebywających w nim aktywistów. – Policja broni bogatych. Za nasze podatki działa w sposób brutalny, niczym firma ochroniarska – mówił jeden z nich. Grupę zgromadzoną pod kamienicą policja postanowiła ukarać mandatami. Ostatecznie otrzymało je 31 osób. Zarzucono im nieopuszczenie zbiegowiska publicznego oraz tamowanie ruchu na drodze publicznej. Jako jedyny mandatu nie przyjął Piotr Ciszewski. Na wniosek policji sprawa trafiła do sądu. – Nie chodzi o wysokość grzywny, bo to 200 zł, ale o zasadę. Nie tamowałem ruchu. Policjanci obwinili o to osoby, które wylegitymowali już po blokowaniu ruchu na ulicy Hożej, a mnie tam nie było. A na dodatek policjanci nie wezwali do opuszczenia zgromadzenia w sposób prawidłowy – tłumaczył „Gazecie Wyborczej”. Szukanie winnego Podczas pierwszej rozprawy, w lutym 2013 r., prezes Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów zeznał, że zgromadzenie miało charakter pokojowy. Powtórzył także, że policjanci wzywali do rozejścia się w sposób niewłaściwy. Jeden z zeznających policjantów tłumaczył, że funkcjonariusze nie użyli megafonu, ponieważ grały bębny i było głośno. Według niego koledzy podchodzili do każdego protestującego z osobna, namawiając do opuszczenia miejsca zgromadzenia. Policjant nie potrafił także potwierdzić zarzutu blokowania ruchu. Nie był pewien, czy wylegitymowane zostały jedynie osoby tamujące przejazd. Samo legitymowanie natomiast nastąpiło później. Na kolejnej rozprawie policjanci pytani ponownie o to, czemu nie użyli sprzętu nagłaśniającego, powtórzyli, że „było głośno”. Przyznali także, że legitymowanie osób, które jakoby miały tamować ruch, odbyło się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2013, 2013

Kategorie: Kraj