Socjaliści ponownie wygrali wybory parlamentarne w Hiszpanii. Ale czy to rozwiąże patową sytuację w Madrycie? W wyborach do Kortezów Generalnych znów wygrała Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) dotychczasowego szefa rządu mniejszościowego Pedra Sáncheza. Socjaliści zapewnili sobie 120 miejsc w 350-osobowym Kongresie Deputowanych, czyli o trzy mniej niż w ostatniej elekcji zaledwie siedem miesięcy temu. Wynik ten oznacza, że urzędujący od czerwca 2018 r. premier jest powtórnie skazany na poszukiwanie koalicjanta, by utworzyć rząd większościowy, co obecnie wydaje się zadaniem niezwykle trudnym. Już po wyborach w kwietniu 2019 r. negocjacje z potencjalnym sojusznikiem, Unidas Podemos (Zjednoczone Możemy, wcześniej Zjednoczeni Możemy), zakończyły się fiaskiem. Zresztą lewicowy blok UP, składający się z Podemos (Możemy), Zjednoczonej Lewicy (Izquierda Unida, IU), hiszpańskich Zielonych z partii Equo oraz innych drobniejszych ruchów socjalistycznych, również zmniejszył stan posiadania z 42 do 35 mandatów. Do serii porażek hiszpańskiej lewicy trzeba dodać jeszcze jedno zjawisko – rosnące (i zauważalne w całej Europie) znaczenie ugrupowań konserwatywnych. Na drugim miejscu wylądowała bowiem centroprawicowa Partia Ludowa (Partido Popular, PP), zwiększywszy liczbę swoich posłów z 66 do 88. Wielką niespodzianką, choć nie dla wszystkich, był znakomity wynik konserwatywnej partii Vox, która wywalczyła 52 miejsca. Wcześniej w Kongresie Deputowanych zasiadało zaledwie 24 posłów tej partii. Z kolei centroprawicowe ugrupowanie Ciudadanos (Obywatele) tylko w niewielkim stopniu skorzystało na hiszpańskiej modzie na prawicę. Liberałowie z Ciudadanos uplasowali się dopiero na szóstym miejscu, zdobywając 10 mandatów i tracąc 47 miejsc. Pstrokaty pejzaż Ostatnie przyśpieszone wybory parlamentarne to już czwarty taki plebiscyt w ciągu czterech lat. I po raz kolejny wynik nie zwiastuje szybkiego utworzenia gabinetu. Aby koalicja rządowa osiągnęła minimalną większość 176 mandatów, socjaliści Sáncheza będą musieli wznowić negocjacje zarówno z UP, jak i z lewicowym blokiem Más País (Więcej Państwa), który zdobył trzy mandaty. Wprawdzie szef Podemos Pablo Iglesias zasygnalizował chęć wejścia do rządu (według najnowszych ustaleń dziennika „El Mundo” może zostać wicepremierem, a UP mają przypaść cztery resorty), ale to może nie wystarczyć. Tym razem oprócz socjalistów Sánchez będzie musiał zaprosić do stołu negocjacji przedstawicieli ugrupowań regionalnych. By uzyskać większość i obniżyć temperaturę sporu, premier będzie pewnie zabiegał o poparcie separatystycznej Republikańskiej Lewicy Katalonii (Esquerra Republicana de Catalunya, ERC). 10 listopada partia ta uzyskała 13 mandatów, stając się piątą siłą w Kongresie Deputowanych. Obok ERC wejdą do parlamentu dwa inne ugrupowania regionalne z wrzącego ostatnio wschodu kraju – Razem dla Katalonii (Junts per Catalunya, JxCAT) oraz Kandydatura Jedności Ludowej (Candidatura d’Unitat Popular, CUP), które zdobyły odpowiednio osiem i dwa mandaty. Zwłaszcza CUP domaga się natychmiastowego odłączenia Katalonii od Hiszpanii, popychając swój elektorat ku radykalizacji i szerząc niechęć do rządu w Madrycie. Skład izby niższej Cortes Generales jest zatem równie wielobarwny jak całe państwo i jego społeczeństwo. W hiszpańskim kotle mieszają się m.in. interesy Kastylii, Katalonii, Kraju Basków oraz Galicii. W Kongresie Deputowanych znajdzie się 12 polityków baskijskich ugrupowań separatystycznych – Nacjonalistycznej Partii Basków (Eusko Alderdi Jeltzalea) Andoniego Ortuzara oraz lewicowego bloku Jedność Kraju Basków (Euskal Herria Bildu), które zdobyły odpowiednio siedem i pięć mandatów. Po dwa miejsca otrzymały zaś partie Navarra Suma (NA+) oraz blok Koalicji Kanaryjskiej (Coalición Canaria, CCa), a po jednym Koalicja na rzecz Melilli (Coalición por Melilla, CpM), Regionalna Partia Kantabrii (Partido Regionalista de Cantabria, PRC), Nacjonalistyczny Blok Galicyjski (Bloque Nacionalista Galego, BNG) oraz Teruel Existe. Czy ten pstrokaty skład parlamentu jest w stanie wyjść z patowej sytuacji? Dotychczasowa niechęć liderów partii lewicowych do sojuszu z Sánchezem wynikała ze strachu przed podzieleniem jego losu. Po pierwsze, zauważyli oni, że jego niezłomność, będąca cnotą u opozycjonisty, zamieniła się w upór i skłonność do popełniania błędów w prowadzeniu kampanii. Po drugie, w czasach rosnących ambicji państwotwórczych Katalonii wchodzenie do rządu to igranie z ogniem. Akt deheroizacji Krajobraz polityczny jest więc lustrzanym odbiciem










