Kim u licha jest Godot?

Kim u licha jest Godot?

Zainteresowanie sztuką Becketta wzrastało w momentach przełomowych, pod wyraźnym ciśnieniem chwili Nie nadchodzi od pół wieku. Każdego dnia odkłada swoje nadejście. Obiecuje, że przyjdzie jutro. Ale nazajutrz okazuje się, że znowu nie przyszedł. Przysyła posłańca z zawiadomieniem, że przyjdzie jutro. Czekamy więc. I tak od 50 lat odwleka przybycie. A mimo to czekamy. Dlaczego? Kim On właściwie jest? Prorokiem? Mesjaszem? Nadzieją? Roger Blin, reżyser, który wprowadził sztukę na scenę, zapytał Becketta, czy Godot jest bogiem. „Gdybym wiedział, tobym o tym napisał”, odparł pisarz. „W takim razie, kim jest Godot?”, dopytywał się Blin. „Gdybym wiedział, tobym o tym napisał”, ze spokojem odpowiedział Beckett. Nietrudno zauważyć, że to odpowiedź wymijająca, ale zarazem genialna w swej prostocie: Beckett pozostawił interpretatorom otwarte drzwi. Może dzięki temu jego pierwsza i najgłośniejsza sztuka zachowała tajemnicę i nawet sam strażnik Becketta, jak nazywa się jego polskiego tłumacza i inscenizatora, Antoniego Liberę, musi zadać sobie pytanie: no dobrze, ale kim u licha jest Godot? Musi o to pytać za każdym razem, kiedy podejmuje się wystawienia arcydramatu Becketta. To najnowsze, w Teatrze Narodowym (premiera 30 czerwca), było już czwartym spotkaniem Libery z tym tekstem w roli reżysera, ale pierwszym tak bliskim ideału. W wielkim stopniu to zasługa aktorów, ale i czasu: dzisiaj znowu pilnie nasłuchujemy, czy nie nadchodzi Godot. Otwarcie na teatr absurdu Polska prapremiera (25 stycznia 1957 r., cztery lata po prapremierze światowej w Paryżu) „Czekając na Godota” pojawiła się na fali popaździernikowej odwilży – w pamiętnym spektaklu w reżyserii Jerzego Kreczmara w warszawskim Teatrze Współczesnym grali Tadeusz Fijewski (Gogo), Józef Kondrat (Didi), Jan Koecher (Pozzo) i Adam Mularczyk (Lucky). Wystawienie tego dramatu na scenie było wówczas swego rodzaju sensacją polityczno-artystyczną, symbolicznym (i faktycznym) otwarciem jeszcze niedawno zamkniętych drzwi na nowy teatr europejski, zwłaszcza na teatr absurdu. Godot (Październik) wtedy „częściowo” przyszedł, jeśli utożsamić go z wyczekiwanym wybawieniem z opresji kulturowej izolacji. Erwin Axer tak wspominał ten spektakl: „Beckett stanowił być może punkt zwrotny w historii Teatru Współczesnego, (…) bo inicjował nową linię repertuarową”. Co ciekawe premierze towarzyszyła transmisja telewizyjna, poniekąd wymuszona przez widzów. Początkowo telewizja miała pokazać tylko fragmenty spektaklu, co najwyżej pierwszy akt jako tło do dyskusji fachowców, ale prowadzący program Adam Hanuszkiewicz, reagując na liczne telefony telewidzów, podjął decyzję o przedłużeniu transmisji. Nadano więc całą sztukę – to bodaj jedyny taki wypadek w historii TVP, teraz brzmi to jak bajka o żelaznym wilku (inna rzecz, że działo się to w czasach, kiedy telewizja miała ok. 10 tys. abonentów i władze traktowały nowe medium jako nieszkodliwe maniactwo). Pod ciśnieniem chwili Potem „Czekając na Godota” pojawiało się na polskiej scenie 30 razy. Rzecz ciekawa, że sztuka Becketta trafiała na afisz falami – po paru wystawieniach z okresu październikowego przełomu nastąpiła niemal dziesięcioletnia przerwa. Zainteresowanie Godotem wzrastało w momentach przełomowych, pod wyraźnym ciśnieniem chwili. U progu lat. 70. inscenizowano więc „Czekając na Godota” sześć razy, po ogłoszeniu stanu wojennego (w latach 1982-1984) pięć razy, u progu transformacji ustrojowej cztery razy i na koniec XX w. pięć razy. To nie przypadek, że większość wystawień skupia się w krótkich stosunkowo okresach – wygląda na to, że sztuka Becketta staje się świadomie lub bezwiednie komunikatem symbolicznym, sygnalizując chwile społecznych konfliktów i rozterek. Możliwość wpisywania czy też przypisywania tekstowi Becketta zarówno ponadczasowych, jak i kontekstowych znaczeń wynika z metaforycznej pojemności utworu, zawierającego potencjalnie wiele wariantów skojarzeń. Niektórym ta pojemność przeszkadzała. Miodrag Bulatović napisał nawet swoją wersję sztuki, w której Godot nareszcie przychodził, ale okazało się, że to pomysł poroniony. Chybiona była też próba zamiany płci postaci – w dyplomowym przedstawieniu w Olsztynie role Gogo i Didi reżyser powierzył kobietom (1997), ale nie była to pierwsza tego rodzaju przebieranka – w Ratyzbonie doszło do premiery „Czekając na Godota” w kobiecej obsadzie 15 lat wcześniej (1982), ale wskutek zakazu autora spektakl po paru przedstawieniach zdjęto za afisza ku rozczarowaniu feministek. Grywano tę tajemniczą sztukę na rozmaite sposoby: na cyrkową klownadę, na smutno,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 38/2006

Kategorie: Kultura