W klimacie spokoju nie ma i nie będzie

W klimacie spokoju nie ma i nie będzie

Od 1990 r. usiłujemy zredukować emisję dwutlenku węgla i nie posunęliśmy się ani o krok

Prof. Maciej Sadowski – klimatolog

Co Polska może załatwić dla siebie na szczycie klimatycznym w Katowicach?
– Dokładnie nic. Możemy sobie załatwić tylko prestiż i uznanie z tego powodu, że ładnie zorganizowaliśmy, i to po raz trzeci, międzynarodową konferencję w sprawie zmian klimatu. Jednak dla naszych interesów gospodarczych czy środowiskowych nie wyniknie nic nowego, bo te sprawy rozwiązujemy na poziomie Unii Europejskiej, a nie światowym. Nasze zobowiązania są już ustalone, a w imieniu UE występować będzie Austria, która obecnie sprawuje prezydencję unijną. Może to zabrzmi mało efektownie, ale realnie uczestniczymy jako… obserwatorzy. Możemy wojować indywidualnie na poziomie Unii, pyskować na posiedzeniach Komisji Europejskiej i tam się wychylać. Teraz przez dwa tygodnie media będą poruszać różne zagadnienia podsłuchane na konferencji, ale potem o tym się zapomni i będzie spokój.

Ale w klimacie spokoju nie ma.
– Spokoju nie ma i nie będzie. Komisja Europejska ogłosiła długookresową strategię klimatyczną do roku 2050. Nie ma tam celów ilościowych, ale jest ogólna tendencja – wszyscy mamy redukować szkodliwe wpływy. Wynika to już z porozumienia paryskiego, w którym poszczególne kraje deklarowały ambitne działania na najbliższe pięć lat i obiecywały, że będą nawet podnosić zobowiązania. Ambicje Unii są duże. Chce ona mieć w 2050 r. zeroemisyjną gospodarkę. To nieporozumienie, bo jak tu niczego nie wypuszczać do atmosfery? Chodzi jednak o to, że to, co emitujemy, należy równoważyć pochłanianiem.

Jak to robić?
– Lasami, ale to nie wystarczy, bo zieleń w Polsce może zneutralizować zaledwie kilka procent emisji. Są inne pomysły, np. składowanie CO2 w strukturach geologicznych. Odnosi się to do dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania surowców odnawialnych, głównie biomasy, ale pomysł wydaje się mało realny, bo ile tej biomasy możemy spalić, aby opłacało się wpompowywanie skroplonego gazu pod ziemię. Myśli się też o wychwytywaniu CO2 z powietrza za pomocą środków chemicznych, co wygląda prawie jak fantazja, tym bardziej że impreza jest szalenie kosztowna. Pozostaje usilne dążenie do zredukowania emisji z wszystkich źródeł. W transporcie stawia się na elektromobilność, ale to też wymaga energii, by wyprodukować takie pojazdy, czyli chodzi o nowe elektrownie, i to raczej nie słoneczne. Jest to problem, o którym warto mówić, ale nie jestem pewien, czy władze uważają, że warto coś robić, bo do tego potrzebne są pieniądze.

Wydaje się, że rząd jest skłonny promować pojazdy elektryczne.
– Ale na razie elektromobilność w Polsce średnio wyszła. Możemy się pochwalić pojedynczymi egzemplarzami takich pojazdów. Z jednej strony, mamy świadomość, że warto redukować emisję CO2, z drugiej gospodarka musi się rozwijać, a do tego potrzeba prądu. Sprawa się zapętla. Możemy myśleć i opowiadać o energii jądrowej, ale tyle już było terminów wdrożenia pomysłu i odsuwania na kolejne 10 lat, że nie bardzo w to wierzę. Zresztą czy będzie nas stać na najnowocześniejsze technologie jądrowe i czy będą one dla nas dobre? Jedynym realnym działaniem był Żarnowiec budowany w niesłusznym okresie. Nie wiem, dlaczego inwestycję przerwano – może na fali entuzjazmu związanego z transformacją?

Pozostaje nam tradycyjna energetyka węglowa i redukowanie emisji zanieczyszczeń. Czy w tej dziedzinie zapadną jakieś ustalenia?
– W Katowicach na 24. sesji Konferencji Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (COP24) wraz z 14. sesją Spotkania Stron Protokołu z Kioto (CMP14) spotykają się politycy i fachowcy z dziedziny techniki, technologii, finansów. Czy uda się przełożyć dokumenty polityczne na język konkretów, jak możemy to zrobić i kiedy? Nie sądzę, by kraje uczestniczące w szczycie tak łatwo podejmowały decyzje. Podejrzewam, że wszystko rozbija się o pieniądze. W porozumieniu paryskim ustalono, że w celu wsparcia polityki klimatycznej kraje wysoko rozwinięte będą co roku dostarczać do krajów rozwijających się 100 mld dol. na cele redukcji emisji. Nie ustalono jednak, kto ma się zrzucać na taką kwotę, czy uda się te pieniądze uzbierać.

Pomysł przedni.
– Tak jak wiele innych, które ja traktuję trochę jako zaklęcia, apele i pobożne życzenia. Ustalone zostało np., że trzeba ograniczyć wzrost średniej globalnej temperatury do 1,5 st. C. Wiemy z grubsza, jak to osiągnąć, ale dokumenty nie mówią, czy główne kraje są zdolne dokonać takiej zmiany u siebie, by temperatura nie rosła zbyt szybko.

Wiele krajów nie popiera zdecydowanej ochrony klimatu.
– Co innego deklaracje polityczne, by redukować emisję, co innego realizacja. Amerykanie się wycofali, Rosjanie mówią raz tak, raz inaczej, Kanada nie pali się do tego, są głosy, że i Brazylia po wyborach się wycofuje, więc będzie ciąć w dżungli amazońskiej. O jakiej ochronie klimatu rozmawiamy? Jedynie Chiny to robią, bo muszą modernizować gospodarkę. I oczywiście Unia Europejska jako całość będzie parła do redukcji.

Jest pan strasznym pesymistą.
– Nie jestem pesymistą, jestem realistą. Od 1990 r. usiłujemy zredukować emisję i nie posunęliśmy się ani o krok. Koncentracja CO² w atmosferze przez cały czas rośnie i nie sądzę, by po szczycie w Katowicach coś się poprawiło.

A jeszcze jak uczestników zgromadzenia zaatakuje smog… Czy pochwalimy się naszymi krajowymi priorytetami klimatycznymi?
– Szczerze mówiąc, na razie nie ma u nas polityki klimatycznej. Jest polityka energetyczna Polski. Budujemy elektrownię w Ostrołęce na 1000 MW, ale to nie jest polityka klimatyczna. Ponadto nie chcemy wiatraków. Nasi ministrowie zasłaniają się lasami, ale tak robią od 30 lat. Oczywiście w Ministerstwie Środowiska będą mówić, że jest w Polsce polityka klimatyczna, ale ja jej nie widziałem. Realnie dokonaliśmy na początku lat 90. wielkiej redukcji emisji, jednak od tego czasu innych nie było. W Unii Europejskiej, do której należymy i która ma strategię klimatyczną, są dwa bloki problemów. Pierwszy ETS (emissions trading system, system handlu uprawnieniami do emisji – przyp. red.) obejmuje redukcję emisji pochodzącej z energetyki i przemysłu oraz handel emisjami. Drugi to reszta trucicieli: leśnictwo, budownictwo, rolnictwo i transport. Transport otrzymał pewną ulgę – do 2020 r. może zwiększyć emisję o 14%, ale po tym okresie trzeba szybko ją obniżyć o połowę. Sądzę, że lepiej nie osiągać górnego pułapu, by później nie walczyć o obniżenie norm emisji.

Tymczasem zaciska się pętla klimatyczna na hutach i zakładach energetycznych, które muszą wykupywać coraz droższe limity dozwolonej emisji CO².
– Pętla się zaciska, bo muszą one coraz drożej kupować uprawnienia, a my za to płacimy. Unia podnosi ceny tych limitów, aby zmusić zakłady do ograniczania emisji. Firmy nie mają dużego pola manewru. Kiedyś nawet handlowały tymi emisjami, ale to się skończy. Być może będą oszukiwać albo lekceważyć zalecenia Komisji Europejskiej. Większość krajów unijnych chce obniżać emisję, tylko my się sprzeciwiamy. Doraźnie szukamy partnerów popierających nasze postulaty, ale nikt poza Polską z taką inicjatywą sam nie wystąpi. Takie są kulisy walki o klimat.

Jak pan ocenia zapowiedź likwidacji wszystkich wiatraków do 2020 r.?
– Uważam, że to kompletna bzdura. Nie po to ludzie zainwestowali w tańszy prąd, by teraz niszczyć ten dorobek. Mówi się o wiatrakach stojących na morzu, ale tam są zupełnie inne koszty.

Niemcy mają tyle wiatraków, że zaspokaja to im jedną trzecią zapotrzebowania na energię elektryczną. A my?
– My tego wariantu nie przyjmujemy, choć były już dyskusje, dlaczego Niemcy mogą, a my nie. U nas priorytetem są górnicy, nawet nie węgiel.

Elektrownie stawiają również na spalanie biomasy, ale to wygląda tylko na namiastkę proekologicznego działania, przykrywkę dla emisji zanieczyszczeń.
– Tak może być. Kiedyś elektrociepłownie kupowały drewno i nim paliły, choć to surowiec np. dla meblarstwa. Potem pojawiły się łupiny kakaowców sprowadzane z Afryki, jednak to chyba nie był dobry interes z uwagi na transport. Szkoda, że nie ma u nas uprawy roślin na biomasę. W sumie energia z tych preparatów to margines, klimatu na pewno tym się nie uratuje.

Kilka polskich miast znalazło się w czołówce najbardziej zanieczyszczonych w Europie. One walczą już nie o globalny klimat, ale o zdrowie i życie mieszkańców.
– Pyły z powietrza trzeba bezwzględnie wyeliminować. Trucie ludzi to skandal. Samorządy coś robią, jest także program centralny „Czyste powietrze”, ale entuzjazmu w działaniu nie widać, zbyt wiele tu propagandy. Tylko Kraków jest konsekwentny w walce z tą plagą. A przecież to nie tylko kopcące piece, ale też spaliny samochodowe, pyły z klocków hamulcowych i opon. Trzeba pewnie wrócić do dobrych obyczajów z czasów PRL i puścić polewaczki na ulice. Myje się ulice w Moskwie i Paryżu, a u nas?

Czego najbardziej powinniśmy się bać: przemysłu emitującego dwutlenek węgla, transportu samochodowego czy tzw. niskiej emisji?
– Każdy z tych czynników jest groźny, ale we wszystkich można osiągnąć znaczącą poprawę. Przemysł korzystający z nowoczesnych technologii jest dużo czystszy, transport samochodowy w miastach można ograniczać i wprowadzać komunikację zbiorową, elektromobilność, metro, tramwaje itd. Pozbyć się niskiej emisji – wymienić piece i zakazać palenia odpadami. Czysta jest energia ze Słońca i reaktorów jądrowych, z wody i wiatru, ale podstawowym motorem zmian jest rachunek ekonomiczny. Jeśli najwięksi, tacy jak Stany Zjednoczone, dostrzegą w technologiach chroniących klimat i środowisko dobry biznes dla siebie, zaakceptują programy z takich konferencji jak COP24 w Katowicach. Wystarczy sobie przypomnieć, z jakim entuzjazmem ruszyła produkcja nowej generacji lodówek, gdy się okazało, że stara technologia chłodzenia z użyciem freonu jest szkodliwa dla środowiska.

Życzmy więc obrońcom klimatu, aby wynaleźli bardzo opłacalne technologie.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2018, 49/2018

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 6 grudnia, 2018, 17:23

    „Jedynym realnym działaniem był Żarnowiec budowany w niesłusznym okresie. Nie wiem, dlaczego inwestycję przerwano – może na fali entuzjazmu związanego z transformacją?”
    Budowę przerwano ponieważ władzę w Polsce objęły opętane rusofobią ekipy solidarnościowe, które dla marnego poklasku chciały pokazać narodowi, że oto ratują go przed drugim Czernobylem, który niechybnie przygotowują mu zdradzieccy komuniści do spółki z Sowietami. Nieważne, że reaktory zakupione dla Żarnowca nie miały nic wspólnego z czernobylskim, nieważne, że od dziesięcioleci pracują bezawaryjnie w innych krajach dawnego RWPG. Przerwano budowę zaawansowaną w 40%, gdzie wkład polskich przedsiębiorstw wynosił 50%. Gdyby jakimś cudem (w co nie wierzę) znowu podjęto by w Polsce elektrowni atomowej, to polski wkład byłby praktycznie żaden.
    Gdyby nie przerwano budowy Żarnowca, to ta elektrownia pewnie już od 10 lat dostarczałaby prąd, a kolejna byłaby w budowie. Paliwo dostarczałaby Rosja i odbierałaby odpady. Energia elektryczna byłaby tania, dzięki czemu można byłoby przejść częściowo na ogrzewanie elektryczne, wydatnie redukując problem smogu. Ale po co – lepiej było dać kolejny popis polskiej głupoty i rusofobii. W tych dziedzinach naród polski od wieków przoduje.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy