Kobieta mocarna

Kobieta mocarna

Aneta Florczyk, najsilniejsza kobieta świata, broniąc trenera, poświęciła karierę i rodzinę Piła, finał Pucharu Polski Strongman. Do hali sportowej walą tłumy. Podenerwowani kibice biegają od drzwi do drzwi, chociaż w środku już komplet. Każdy chce się dopchać, zobaczyć igrzyska, poczuć tę atmosferę, pierwszą krew, syk bólu zawodu, odrzucony w przerażeniu ciężar. Każdy chce ujrzeć tych najlepszych: legendarnego Pudziana-Dominatora – dwukrotnego mistrza świata, Dymka, Kurasia, Szczepańskiego i innych. Trybuny kipią podnieceniem. Siadam obok wuja Mariusza Pudzianowskiego, który wytrwale kibicuje swojemu siostrzeńcowi. – Dawaj! Dawaj! – krzyczy przeraźliwie, unosząc się z miejsca, a jego krzyk ginie w ogólnym rejwachu. – To jest ciężki kawałek chleba, nic tylko ostra muzyka i trening, trening. Oni wszyscy już po kontuzjach mniejszych, większych, ale czego się nie robi dla pieniędzy i sławy… – opowiada. – Do takich osiągów i sylwetki nie dochodzi się bez wspomagania – wtrąca jakiś kibic z boku. – Gdyby ta dyscyplina stała się olimpijską, od razu zmniejszyłaby się wielkość podnoszonych ciężarów… Patrzę na Mariusza w czarnej pirackiej chustce na głowie, jak rozebrany do pasa zabiera się za podnoszenie kolejnej 160-kilogramowej kuli. Trybuny wyją z zachwytu, a on niesiony falą emocji pręży muskulaturę, pozdrawiając publiczność niczym starożytny gladiator. Nieważne, że potem będzie zwijał się z bólu po kolejnych obtarciach, liczy się tylko ta chwila, ten moment, w którym sięga nieba. Jednak nie dla Dominatora tu przyjechałam. Dziś w Pile ma się zaprezentować pierwsza polska strongwoman, mistrzyni świata 2003 r. w Zambii, Aneta Florczyk. Z wysokości trybun obserwuję, jak się rozgrzewa. W czarnym obcisłym dresie z czerwonymi pasami po bokach, drobniutka na tle ogromnej hali. Trener rozmasowuje jej mięśnie. W końcu słychać zapowiedź i dziewczyna rusza z walizkami w konkurencji spacer farmera. Biegnie prawie bez wysiłku, jakby w rękach zamiast ponadstukilogramowych ciężarów niosła siatki z zakupami. Jedno okrążenie, drugie, ludzie wstają z miejsc, patrząc z niedowierzaniem, a podekscytowany spiker krzyczy: – Proszę państwa! Proszę państwa! Przed wami Aneta Florczyk, najsilniejsza kobieta świata z małej podmalborskiej wsi! Ma dopiero 21 lat i jest po prostu najlepsza! – 99! 100! 120! 140! – ryczy przez głośnik, odliczając pokonywane metry, a Aneta czerwona z wysiłku wciąż biegnie i biegnie, jakby całe jej życie zależało od tego biegu… Ani wygrana, ani przegrana Nie bez satysfakcji pokazuje mi maile, które otrzymała z różnych stron świata po mistrzostwach w Zambii. „To, co osiągnęłaś, jest po prostu cudowne”, pisze Maciek, a Przemek dodaje: „Zrobiłaś na mnie duże wrażenie nie tylko swoimi wynikami, ale i urodą, rzadko się zdarza, że kobieta odnosząca takie sukcesy jest tak bardzo sexy, jesteś zajeb… po prostu”. Jakiś Adam również jest pod wrażeniem. Takie pochwały ją cieszą, napędzają, gdyż dla sportu rzeczywiście poświęciła i poświęca wszystko. Jej przygoda ze sportem zaczęła się pięć lat temu. Odkrył ją nauczyciel wf. w miejscowej szkole. Potem trafiła na siłownię i tu spotkała trenera. Po tygodniu treningów padło pytanie, czy nie ma siostry w niższych kategoriach wagowych. W ten sposób ściągnęła Justynę. Przez prawie trzy lata razem ćwiczyły trójbój siłowy. Odnosiły sukcesy, zdobywały medale. Bomba wybuchła wiosną 2001 r., zaraz po wypadku Justyny, który według Anety, stał się główną przyczyną usunięcia jej z klubu. Justyna oskarżyła wówczas trenera o współżycie z zawodniczkami, molestowanie, podawanie środków dopingujących i alkoholu. Zdaniem Anety, to była zemsta jej siostry. – Zmontowała całą tę intrygę razem z działaczami sportowymi niechętnymi trenerowi – tłumaczy. Na dodatek rozdmuchała wszystko na całą Polskę za pośrednictwem gazet i telewizji. Przez te publikacje ona, Aneta, straciła wszystko, zniszczono jej karierę w trójboju. Potem przerzuciła się na podnoszenie ciężarów, w tej dyscyplinie jednak też nie zagrzała miejsca. Gdy postawiono jej warunek, że albo zmieni klub, albo wypada z kadry, wybrała drugie rozwiązanie. Bo ona zawsze – tłumaczy mi – będzie po stronie prawdy. Razem z trenerem już wygrali, w maju 2002 r. Trybunał Arbitrażowy wydał wyrok uchylający decyzję zarządu PZKiTS o wykreśleniu jej z kadry i cofnięciu stypendium. Mimo to nie wróciła do poprzedniej dyscypliny… Choć trener

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 51/2003

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman