Kocham nerkę bardziej od żony

Kocham nerkę bardziej od żony

W USA ponad połowa przeszczepionych nerek pochodzi od żywych dawców. W Polsce – tylko 3% Jeśli chcesz, by cię opuściła rodzina, poproś jej członka, by oddał ci nerkę. Nikt się nie zdecyduje, a jeszcze się obrażą. Tak wynika z badań, które w bydgoskim szpitalu klinicznym przeprowadził szef tamtejszej transplantologii, prof. Zbigniew Włodarczyk. Z wypowiedzi chorych, osób dializowanych, dla których jedynym ratunkiem jest przeszczep, można się dowiedzieć, że rodzina postawiona przed takim problemem najczęściej mówi o szantażu emocjonalnym. I jest oburzona. Z innych relacji wynika, że zdarzają się groźby rozwodu, wydziedziczenia. W związku z tym pacjenci w ogóle nie pytają najbliższych, czy pomogliby im przeżyć. Wmawiają sobie, a znalazło to także odzwierciedlenie w ankiecie, że krewni są schorowani i bliżsi grobu niż ten dializowany z martwymi nerkami. Chorzy zaś, którzy jednak podejmują takie rozmowy, przekonują się, że ich kontakty z rodziną są powierzchowne, oparte na konwencjonalnych obietnicach. – Częściej na taki dar z siebie samego decydują się rodzice wobec dzieci. Trochę lepiej jest wśród młodych i niezamężnych – ocenia dr Bogdan Hryniewicz, nefrolog ze słupskiego szpitala, który rozmawia z najbliższymi. – Niestety, gdy w tle jest żona, raczej nie dopuści, by mąż oddał swojej siostrze nerkę. Najczęstsza reakcja takiej żony: – Coś pan, panie doktorze, chcesz mi z męża zrobić kalekę? On o swoich dzieciach musi myśleć. – W czasie rozmów z rodziną czuję, jakbym chodził po linie – mówi dr Hryniewicz. – Nie mogę być brutalny, bo bycie dawcą jest dobrowolne. Ale niektórych wykrętów słucham z trudem. Było tak ostatnio, gdy nikt z rodziny nie chciał pomóc młodemu mężczyźnie. W kolejce do transplantacji ze zwłok będzie na końcu, bo akurat jemu trudno dobrać obcy organ. Tu rodzina byłaby zbawieniem. – A przecież osoba, która odda jedną nerkę, nie jest kaleką – zapewnia prof. Włodarczyk. – Mamy dwie nerki, a więc jedną jakby zapasową. Choć oczywiście nikt nie twierdzi, że pobranie nie jest poważną operacją. Przedtem bardzo szczegółowo badamy dawcę, jego dobro jest najważniejsze. Jeśli są jakiekolwiek przeciwwskazania, odstępujemy od zabiegu. Granicą jest także wiek. Najstarszy rodzinny dawca nerki w mojej klinice miał 51 lat. Kochani i uratowani Jolanta Nowak z malutkiej Kamnicy pod Miastkiem, choć ma dziesięć sióstr, nie zdecydowała się zwrócić do żadnej, gdy dr Hryniewicz stwierdził, że najlepszy byłby przeszczep rodzinny. – Gdyby ktoś się szybko zdecydował, w ogóle uniknęlibyśmy dializowania, które jest wyniszczające dla organizmu. Mogą się przyplątać zakażenia, spada odporność i wydolność organizmu – tłumaczy lekarz. – Poza tym zawsze dawca żywy jest lepszy od zmarłego, także dlatego, że wycięta nerka jest wtedy krócej przechowywana w chłodzie. Poza tym nerka pobrana od zmarłego najpierw umiera razem z nim, m.in. ma ślady gwałtownego spadku ciśnienia. – Dawca żywy, spokrewniony to także większa szansa na zgodność genetyczną narządów – dodaje prof. Włodarczyk. – Nie, nie pytałam sióstr – mówi Jolanta Nowak. – Nie miałam śmiałości. Rozpoczęły się wyczerpujące dializy. – Życie nie miało sensu, byłam albo w szpitalu, albo w drodze do niego. Swojej trójki dzieci w ogóle nie widziałam – wspomina. I wtedy decyzję podjął mąż, Krzysztof. – Nie trzeba mnie było długo przekonywać – zapewnia mężczyzna, który od tego momentu zaczął poganiać lekarzy. Niech Jolę ratują jak najszybciej. Teraz ma tylko trochę żalu, że cała popularność spłynęła na żonę. Jego nikt o zdrowie nie pyta, a chyba niewielu jest taksówkarzy z jedną nerką. Z rodzinnych plotek pani Jola wie tylko, że jej ciotki nadziwić się nie mogły: Jak to jest, że mąż oddał żonie nerkę? Dziwne. Poznali się dosłownie w lesie. On pracował przy wyrębie, ona zbierała jagody. Nastolatka i sporo starszy mężczyzna, ale pobrali się prawie natychmiast. Minęły prawie dwa lata od chwili, gdy podarował jej nowe życie. Cztery lata z nerką otrzymaną od matki żyje 29-letni Marcin Czajka z Gdańska. – Zabieg zasugerował mi lekarz – mówi Marianna Czajka. – Teraz syn jest zdrowy, a ja też normalnie pracuję. Wątpliwości? Nie było żadnych. Marcin stara się uratować choć trochę z poprzedniego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Reportaż