Z Krakowa daleko do Kurpiów. Moje szlaki wędrowne oplatały przez lata całą Polskę, ale Kurpie leżały wciąż obok, w najlepszym razie na którejś z moich tras przejazdowych. A przecież z czytanego w dzieciństwie „Potopu” pamiętałem dialog Andrzeja Kmicica toczony z ludźmi „w konopnych koszulach i skórach wilczych”: „– Kto ty? Czy nie Szwed? – Nie! – Niech ciebzie Bóg broni!”. Ciebzie, Kurpsie, psiasek, psiwo… – po latach zgłębiałem tę kurpiowską mowę w trakcie mych studiów polonistycznych, na ćwiczeniach z dialektologii. Mimo to nie pamiętałem o Kurpiach. I nie wiem, czemu Kurpie pamiętały o mnie. Od paru lat wójt gminy Kadzidło zaznajamiał mnie z tym regionem, przysyłał kurpiowskie wycinanki, oprawione obrazki, książki wydawane przez gminę, raz nawet kurpiowskiego kiereca, ozdobnego, barwnego pająka do zawieszenia pod sufitem. Po czym, minionej jesieni, zadał mi pytanie, czy zechcę przyjąć godność honorowego obywatela gminy. Nie byłem godzien – nie miałem wobec Kurpiów żadnych zasług. Ale jak mogłem odmówić? Był czerwiec, gdy wsiadłem w Krakowie do auta profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Oleny Duć-Fajfer, polskiej Łemkini, którą również obdarowano honorowym obywatelstwem. Towarzyszyła nam Anna Kluz-Łoś, dziennikarka Radia Kraków, od lat specjalizująca się w problematyce polskich mniejszości. Jako ekipa krakowska zamieszkaliśmy w Tatarach, jednej z wsi gminy Kadzidło, w stuletnim, drewnianym domu otoczonym z trzech stron lasem. Śniadanie, jakie dostaliśmy nazajutrz, było chyba najlepsze, jakie jadłem w życiu: domowe jajka o niezrównanym smaku, domowy twaróg rozpływający się w ustach, miód z własnej pasieki, dżem z czarnych jagód… Nie byłem już w stanie skusić się na rozłożone przed nami wiejskie szynki i kiełbasy. Gospodarze z Tatarów nosili nazwisko Prusaczyk. Z czego wniosek, że przed wiekami otarli się zapewne o te tereny zarówno litewscy Tatarzy, jak i pogańscy Prusowie. Z kolei gospodyni, pani Ela, była z pochodzenia Kaszubką. Wrosła przez małżeństwo w społeczność „puszczaków”, lecz – mówiła – gdy czasem jedzie do swych Kartuz, rozrzewnia ją brzmienie kaszubskiej mowy. Ania zamknęła się z panią Elą i długo ją nagrywała. Ja zostałem na zewnątrz: słuchałem rosy skapującej z drzew i oszałamiającego śpiewu ptaków. W Kadzidle każdy z nas, honorowych, wziął udział w panelu: w ciągu dziesięciu minut mieliśmy powiedzieć coś o sobie. Potem odbyła się sesja rady gminy: na wniosek wójta radni przegłosowywali na naszych oczach (zawsze jednomyślnie!) kolejne kandydatury. Wójt, przewodnicząca rady i prezes Związku Kurpiów wręczali nam olbrzymich rozmiarów dyplomy, oprawione kurpiowskie wycinanki, bukiety kwiatów oraz „Słownik dialektu kurpiowskiego”. Z internetu dowiedziałem się potem, że autor słownika, Henryk Gadomski, urodził się „we wsi Tatary w gminie Kadzidło”. Nazajutrz, w trakcie zainscenizowanego wesela kurpiowskiego, wręczano nam olbrzymie figury wyrzeźbionego w drzewie „kurpiowskiego Nepomuka”. Szliśmy po tego Nepomuka marszem przez całe Kadzidło, od kościoła do Zagrody Kurpiowskiej, razem z zespołami folklorystycznymi z Wileńszczyzny i z Bośni, a potem na scenie patrzyliśmy na wirujące kolorowe stroje, słuchaliśmy śpiewów i gawęd. Na straganach rozłożono kurpiowskie wycinanki, sprzedawano regionalny specyfik – „psiwo kozicowe”. Rozbrzmiewała melodia „Jadą goście, jadą, koło mego sadu, / Do mnie nie przyjadą, bo nie mam posagu”. W domu sprawdziłem: tak, to była pieśń kurpiowska. Wójt gminy Kadzidło nazywa się Dariusz Łukaszewski. Włodarzy już 17 lat i przez większość tego czasu wnioskuje o kolejne obywatelstwa honorowe – z całej Polski. Nie jest Kurpiem, urodził się w Szczytnie, w rodzinie o korzeniach mazowiecko-wileńskich, ale osiadłszy w Kadzidle, poświęcił życie Kurpiom i uparcie włącza swój region w życie całego kraju. Mój gospodarz opowiadał, jak przed paru dniami zabrał go wójt do Kruszynian – do meczetu i mizaru tamtejszych muzułmanów. A ileż to razy celem podróży wójta była Litwa: pod jego współredakcją ukazał się niedawno dwujęzyczny, 25. tom wydawanej w Kadzidle Biblioteczki Kurpiowskiej, zatytułowany „Znad Laudy i Niewiaży”. Przed laty apelował Cyprian Norwid o „podnoszenie ludowego do ludzkości” i wójt to właśnie robi, skoro swój region podnosi i do ludzkości, i do polskości, w dodatku do polskości zawsze otwartej, w której jest miejsce i dla PiS, i dla PO, bo wójt potrafi rozmawiać z każdym… Świetny byłby z niego prezydent Rzeczypospolitej. Tylko odbierać go Kadzidłu – żal. a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić









