Jeden z najczęściej nagradzanych reporterów „Spiegla” latami zmyślał historie i manipulował faktami Korespondencja z Niemiec „Der Spiegel” należy niewątpliwie do najbardziej wpływowych pism na świecie. Jego publicyści i dziennikarze są regularnie obsypywani wyróżnieniami. Do niedawna zaliczał się do nich także Claas Relotius, wschodząca gwiazda niemieckiego reportażu. 33-letni hamburczyk pracował dla „Spiegla” od 2011 r., zdobywając wiele nagród. Otrzymał m.in. cztery Niemieckie Nagrody Reporterskie, Nagrodę im. Petera Scholla-Latoura, European Press Prize oraz nagrodę przyznawaną przez organizację pomocy dzieciom Kindernothilfe. W 2014 r. amerykańska telewizja informacyjna CNN nadała mu tytuł Dziennikarza Roku, a zaledwie miesiąc temu dostał kolejną nagrodę za reportaż o pewnym syryjskim dziecku. Okazuje się, że większość tych nagród młody reporter będzie musiał zwrócić. Krótko przed świętami wyszło na jaw, że wymyślił historie i bohaterów w co najmniej 14 z 60 swoich tekstów opublikowanych w tygodniku i na jego portalu. Nowy redaktor naczelny „Spiegla” Ullrich Fichtner wybrał ucieczkę do przodu i sam ujawnił skandal w redakcji. „Relotius działał celowo, metodycznie i z prawdziwie kryminalną energią – napisał w oświadczeniu, zaznaczając, że prawdziwy rozmiar skandalu wciąż jest nieznany. – To będzie trwało miesiącami, bo jeszcze nie wiemy, ile naprawdę kłamstw zawierają te teksty”. Ostatecznie Relotius przyznał się do oszustwa i złożył wypowiedzenie, choć nawet gdy ciężar dowodów był już przygniatający, odpierał zarzuty. Jeszcze w końcu listopada próbował ratować swój wizerunek napisanymi przez siebie mejlami, które miały pochodzić od jego rozmówców i być dowodem zawodowej rzetelności. O ile autentyczność informacji w relacjach z odległych krajów często była nieweryfikowalna i Relotius łatwo mógł zbierać (zmyślać) wypowiedzi, nie wychodząc z hotelu, o tyle w ostatnim artykule trafił na współautora, który znał się na rzeczy. Uparty Moreno Manipulacje Relotiusa prawdopodobnie nie zostałyby ujawnione, gdyby nie jego redakcyjny kolega Juan Moreno. W listopadzie przygotowywał on z Relotiusem zdalnie tekst o amerykańsko-meksykańskim pograniczu. Moreno miał wiele zastrzeżeń co do wiarygodności zawartych w nim informacji, co wzmocniło jego wcześniejsze podejrzenia. „Moim największym atutem był fakt, że nie znałem Claasa osobiście. Znałem go wyłącznie z jego reportaży. Były świetnie napisane, ale zawierały zbyt wiele szczegółów. To nietypowe dla tego gatunku dziennikarskiego”, przyznał kilka dni po ujawnieniu skandalu w wywiadzie dla swojego byłego pracodawcy, „Süddeutsche Zeitung”. Poza tym Moreno zauważył kilka niedociągnięć warsztatowych. Relotius pisał o amerykańskich strażnikach patrolujących południową granicę, z których jeden rzekomo oddał strzał. „Jeśli ktoś strzela, piszę o tym na początku, a nie dopiero na końcu drugiej wersji tekstu. Najpóźniej wtedy wiedziałem, że coś nie gra”, przyznaje niemiecko-hiszpański dziennikarz. Toteż na początku wzbraniał się przed odgórnie zarządzoną współpracą z Relotiusem. „Nie chciałem z nim pisać, bo już wcześniej podejrzewałem, że w tekstach posługuje się większą dawką fantazji niż rzetelnych informacji”, przekonuje. Opowiada, jak kiedyś zauważył w jednym z artykułów Relotiusa o Stanach Zjednoczonych zdjęcie bohatera, który zdaniem autora chciał zachować anonimowość. Tyle że ta fotografia obiegła już amerykańską prasę. A o widocznym na niej człowieku, który bynajmniej nie chciał ukrywać swojej tożsamości, powstał film dokumentalny. Zapytany, dlaczego wcześniej nie próbował nagłośnić swoich podejrzeń, Moreno odpowiada: „Zarzucić sławnemu dziennikarzowi »luźne« podejście do swoich źródeł, to tak jak zakwestionować wyrok sędziego. Przez jakiś czas wzruszałem ramionami, ale tym razem jego artykuł był też podpisany moim nazwiskiem. Jeśli ktoś inny ujawniłby manipulacje, cień podejrzeń padłby również na mnie”. Zresztą o mały włos tak się nie stało. Jedna z aktywistek, odpowiedzialna w imieniu grupy strażników granicznych za kontakt z mediami, zapytała redakcję „Spiegla”, jak to możliwe, że Relotius napisał reportaż o ich organizacji, skoro nie był na miejscu i z nikim nie rozmawiał. Mówić, jak jest Moreno szybko się przekonał, jak trudno dotrzeć z podobnymi zarzutami do szefostwa tygodnika, gdy na celowniku znalazł się tak ceniony reporter jak Relotius. Niektórzy koledzy zaczęli nawet dostrzegać w utalentowanym dziennikarzu ofiarę podłego spisku, a w Morenie kierującego się odruchem zazdrości napastnika, który chce wygryźć zdolniejszego konkurenta. Dlatego teraz są tym bardziej wstrząśnięci. „Przecież Claas jest najskromniejszym i najmilszym człowiekiem na świecie”, dziwi się redaktor z sąsiedniego









