Koniec epoki

Koniec epoki

Wybory prezydenckie uświadomiły nam, że nadchodzi koniec pewnej epoki. Niektórych to przeraża. Mnie nie. Koniec każdej epoki zawsze oznacza początek innej. Może nawet na odwrót. Narodziny nowej epoki oznaczają koniec poprzedniej. Tak zawsze było i tak zapewne będzie. Według socjologii i historii, pokolenie to 25-30 lat. Tyle właśnie minęło od zmiany elity władzy. Przez ostatnie 26 lat elity polityczne w Polsce dzieliły się na postkomunistyczne (cokolwiek by to miało znaczyć) i postsolidarnościowe. Przy wszystkich różnicach między PO a PiS stosunek do PRL był w tych partiach i ich elektoratach niemal identyczny. Dzieliło je prawie wszystko, ale łączył coraz bardziej groteskowy antykomunizm. Rywale nie mogli się dogadać w niemal żadnej sprawie, ale w sprawach lustracji, dekomunizacji i szerzej – stosunku do historii dogadywali się w mig. Razem uchwalili zdemolowaną później przez Trybunał Konstytucyjny ustawę lustracyjną, razem rozwalili WSI, razem w dekomunizacyjnym szale obniżali emerytury funkcjonariuszom organów bezpieczeństwa, nawet tym zweryfikowanym w 1990 r. i od tego czasu lojalnie służącym III RP. Razem tworzyli CBA i hołubili IPN. Podobnie podlizywali się Kościołowi, z tym że członkowie PiS „Kościołowi toruńskiemu”, a PO – „łagiewnickiemu”, dopóki nie okazało się, że Kościół w Polsce jest jeden, i to ewidentnie „toruński”. Ewentualne różnice polegały na tym, że Platforma gotowa była poprzestać na odebraniu emerytur i praw obywatelskich „ekskomuchom”, dla PiS to było za mało. Członkowie i zwolennicy tej partii chcieli, by – skoro już nie można tych wstrętnych komuchów rozstrzelać ani wysłać na zesłanie do Korei – co najmniej pozamykać ich do więzienia. Lewica, a ściślej jej najpoważniejsza partia, jaką był SLD, po klęsce w 2005 r. nie odgrywała poważniejszej roli, zepchnięta do narożnika obrywała od PO i od PiS po równo. Przy każdej okazji wytykano SLD jego PZPR-owski rodowód, uzasadniający rzekomo, że już z tego powodu SLD mniej wolno. Ten ton przyjęły też najważniejsze, opiniotwórcze media. Liderzy posolidarnościowych środowisk za punkt odniesienia mieli ciągle „walkę” z komuną i jej obalenie w 1989 r.
Tymczasem przez tych 26 lat weszło w dorosłe życie 26 roczników młodych ludzi. Edukowanych wedle systemu stworzonego przez postsolidarnościową szkołę i konserwatywny, narodowy Kościół. Uczonych nie polskiej historii, ale polskiej martyrologicznej mitologii, wyrosłej z kompleksów wobec zachodniego wolnego świata. Uczonych archaicznego, XIX-wiecznego patriotyzmu, ograniczonego do symboli i solidarności plemiennej, nieufnego wobec obcych, a chociażby innych, najprościej wyrażającego się w ryku kibiców piłkarskich, przybranych i wymalowanych w narodowe barwy. Teraz Platforma dostała cięgi od ludzi, których sama poprzez system oświaty tak wychowała.
Dla kogoś, kto ma dzisiaj dwadzieścia kilka lat, a choćby i trzydzieści parę, zwycięstwo Solidarności, sukces Okrągłego Stołu to wydarzenia historyczne, dla niektórych nawet trudne do osadzenia w czasie, może i chwalebne, ale równie odległe jak bitwa pod Grunwaldem czy choćby powstanie styczniowe. Tymczasem do tego „mitu założycielskiego” odwoływali się politycy postsolidarnościowi, kłócąc się jednocześnie o to, kto dziś stoi tam, gdzie niegdyś stało ZOMO. Nawiasem mówiąc, ten ostatni skrót dla wielu młodych jest dziś zupełnie nieczytelny.
Młodzi tym podobno się różnią od starych, że ci drudzy żyją głównie przeszłością, podczas gdy młodzi, mając przed sobą perspektywę życia, bardziej zainteresowani są przyszłością.
Odchodzące pokolenie, którego uosobieniem stał się ustępujący prezydent Komorowski, jest dumne z dokonań minionego ćwierćwiecza i nie może się nadziwić, że młode pokolenie tego nie dostrzega i nie docenia. Ale to, co było punktem dojścia naszego pokolenia, jest dopiero punktem wyjścia pokolenia młodego. Ono chce czegoś nowego. Dostrzega, że w kraju, z którego nasze pokolenie jest słusznie tak dumne, jest wiele nierozwiązanych problemów. Nie tylko nierozwiązanych, ale nawet często niedostrzeganych. To m.in. problem znalezienia pracy dla ludzi młodych i coraz lepiej wykształconych. Problem „umów śmieciowych”, trudnego startu w dorosłe życie przy braku wpływu na to, co się w Polsce dzieje.
Chce też, jak kiedyś nasze pokolenie, zgodnie z wezwaniem Lecha Wałęsy „brać sprawy w swoje ręce”, tym bardziej że żadna z liczących się na scenie partii politycznych nie reprezentuje jego interesów. Nic więc dziwnego, że wielu młodych ludzi w ciemno oddało swoje głosy na charyzmatycznego demagoga domagającego się zdemolowania całej sceny politycznej, jakim jest Kukiz. Ci sami młodzi ludzie poparli w drugiej turze wyborów prezydenckich Andrzeja Dudę, człowieka znikąd, z trzeciego szeregu PiS, wystawionego przez Jarosława Kaczyńskiego na pewną, jak sądził, przegraną z Bronisławem Komorowskim, który cieszył się na starcie blisko 70-procentowym poparciem. Ku zaskoczeniu większości okazało się jednak, że gdyby jedynym konkurentem urzędującego prezydenta w wyborach była Magdalena Ogórek, też pewnie by wygrała. Stało się, jak się stało. Trwałego sukcesu Kukizowi nie wróżę, mimo że według aktualnych sondaży jego tworzące się dopiero ugrupowanie popiera aż 20% potencjalnych wyborców. Sądzę, że gdy dojdzie do wyborów parlamentarnych, ten procent będzie dużo niższy. Na razie Kukiz wygrywa z Platformą, tak jak niegdyś Stan Tymiński wygrał z Tadeuszem Mazowieckim. Kukiz to jednak bardziej katalizator niż tworzywo. Nowa partia liberalna Ryszarda Petru już na wejściu ma 10% poparcia. Niektórzy mówią, że to Platforma bis. Zapewne tak. Ale Platforma tych bez postsolidarnościowego rodowodu. To jednak nowy początek. Teraz czas na lewicę, bez postpezetpeerowskiego rodowodu. Ale czy powstanie? Czy znajdzie się taki lewicowy Petru?
Na meblującej się nowej scenie politycznej z czasem powstanie zapewne jakaś formacja prawicowa, która zastąpi PiS Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli jednak Kaczyńskiemu ze starym PiS uda się wygrać jesienne wybory, ten proces zostanie wstrzymany. Polska pójdzie drogą Węgier. Gdyby Kaczyńskiemu, co nie daj Panie Boże, udało się zdobyć konstytucyjną większość, zostanie zmieniona konstytucja. Nastaną rządy niedemokratyczne, konserwatywno-narodowe, z jedną obowiązującą wizją historii, z jedną niepodlegającą dyskusji koncepcją racji stanu, z jedną wizją patriotyzmu i jasnym wskazaniem wroga tak zdefiniowanych wartości. Wroga, z którym się nie dyskutuje, którego się zwalcza. A jak PiS potrafi zwalczać wrogów, pamiętają niektórzy z lekcji IV RP. Małpowanie wzorów węgierskich osłabi Unię od wewnątrz, skłóci Polskę z sąsiadami. Runąć może to, co dziś uważamy za filar naszego bezpieczeństwa w Europie.
Zatrzymanie PiS w drodze po władzę jest nakazem chwili. Powinno to połączyć wszystkie siły polityczne ponad podziałami. A po wyborach jesiennych można kontynuować przebudowę sceny politycznej na nowych zasadach.

Wydanie: 2015, 24/2015

Kategorie: Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy