Koniec japońskiej potęgi?

Koniec japońskiej potęgi?

Amerykańscy menedżerowie coraz częściej kończą w więzieniu. Japońscy popełniają seppuku Mapy w Japonii przedstawiają ten kraj jako centralny punkt świata. Kłóci się to nie tylko z naszym poczuciem europocentryzmu, ale i z kartograficznym realizmem. Po lewej stronie na zachodzie wielki kontynent azjatycki, przytłoczony ciężarem Chin i Rosji, po prawej na wschodzie bezkres Pacyfiku kończący się ścianą kontynentu amerykańskiego. Po drodze Hawaje, sześć godzin lotu z Tokio i miejsce tanich wakacji, gdzie za cenę dwóch dni pobytu na rodzimych wyspach Japończycy spędzają cały tydzień. Przy okazji mogą jako turyści obejrzeć Pearl Harbor, miejsce zdarzeń, z powodu których oficjalnie Tokio wyrażało ubolewanie, ale które nadal wywołują u niejednego Japończyka ledwie skrywaną dumę. Tak więc Japonia na pewno nie jest geopolitycznym pępkiem świata, a usytuowanie na wyspach leżących na peryferiach kontynentalnej hemisfery wiele mówi o przyczynach japońskiego izolacjonizmu. Godzilla pożera zyski Pokonana i rozbrojona w czasie II wojny światowej przez Stany Zjednoczone, a następnie przy wydatnej pomocy Amerykanów odbudowana Japonia była przez prawie cztery dekady drugiej połowy XX w. istnym fenomenem gospodarczym i cywilizacyjnym. Osiągająca gigantyczne nadwyżki w handlu z Ameryką i Europą, jawiła się niczym godzilla sposobiąca się do ich połknięcia. Wszystko szło dobrze aż do początków lat 90., gdy jak bańki mydlane pękły sztucznie rozdęte molochy finansowe. Od tej pory gospodarka japońska dryfuje, z rzadka tylko notując dodatni wzrost gospodarczy. Gorzej, że sami Japończycy nie są w stanie w pełni określić źródeł tego kryzysu: wirtualne finanse, koszty podtrzymywania niemal pełnego, a więc socjalnego zatrudnienia (obecnie bezrobocie wynosi 5,4%), konkurencja wyhodowanych na własnej piersi tygrysów w Azji Południowo-Wschodniej (zwłaszcza w elektronice), wyzwanie chińskie, coraz wyższe koszty produkcji, starzenie się społeczeństwa, kryzys japońskiego modelu zarządzania. Ten ostatni, w powiązaniu z legendarnym etosem pracy podkreślanym ponoć częstymi przypadkami karoshi (śmierci z przepracowania), miał być podstawą sukcesów. Gdy w latach 80. Amerykanie zaczęli realizować reaganomikę, nie mogąc przenieść stylu pracy (praca do późna, krótkie urlopy), zaczęli myśleć o japońskim zarządzaniu. Okazało się ono jednak jak na amerykańskie warunki zbyt paternalistyczne, a jednocześnie zbyt grupowe, dbające o detale, osłabiające podejście całościowe, strategiczne. Gdy Japonia utkwiła w bezruchu, a hasło Clintona – „Gospodarka, głupku” – zaczęło przynosić rezultaty, japońscy menadżerowie zainteresowali się amerykańskim zarządzaniem, ale niewiele z niego zapożyczyli. Dziś, gdy bankructwo Enronu i Worldcomu oraz twórcza księgowość wstrząsają Stanami Zjednoczonymi, amerykańscy specjaliści od biznesu znów studiują metody japońskie. Przestrzegają ich politycy, którzy wyrażają daleko idący sceptycyzm co do tych metod. Uważają oni, że jeśli Japonia nie wykorzystała szans, gdy okoliczności temu sprzyjały, będąc pierwszym beneficjentem globalizacji – sprzedając wszystko ogarniającą elektronikę na cały świat – to obecnie trudniej jej będzie być politycznym i gospodarczym graczem globalnym oraz przykładem dla innych. Dużo w tym prawdy. Japończycy nadal są przekonani, że mają najlepsze zarządzanie i na wszelki wypadek nic w nim nie zmieniają. Hiroshi Okuda, szef Nippon Kaidanren, oświadczył niedawno, że bankructwa w USA pokazują, że japońskie zarządzanie, z sercem i oddaniem firmie, jest skuteczniejsze niż amerykańskie, bezduszne i materialistyczne. Problem (i różnica) w tym, że Amerykanie natychmiast, kilka tygodni po głośnych bankructwach, wzięli się za reformowanie gospodarki, natomiast Japończycy tkwią w bezruchu już 12 lat. I to niewątpliwie jedna z przyczyn kryzysu Nipponu. Złośliwi obserwatorzy mówią, że obydwa systemy są dobre, dopóki są skuteczne. Bywa, że obydwa prowadzą do korupcji i wirtualnych finansów, a w konsekwencji do bankructwa. Amerykańscy menedżerowie – jak pokazują z satysfakcją wszystkie stacje telewizyjne w Japonii – ostatnio coraz częściej kończą w więzieniu. Japończycy – czego już się nie pokazuje – popełniają seppuku. Coś w tym jest. Do głównych problemów rządu premiera Junichira Koizumiego – którego popularność spadła od kwietnia 2001 r. z 80% do obecnych 41% – należą bezrobocie, bankructwa i samobójstwa. Te ostatnie dotyczą nie tylko szefów firm, ale niestety także młodzieży. Zderzenia ze światem Nie bez kozery wspomniałem na wstępie o japońskiej geopolityce. W niej, w wyspiarskim położeniu na peryferiach świata, część obserwatorów upatruje przyczyn japońskich problemów. Wydaje się, że japońscy przywódcy nigdy nie mieli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 46/2002

Kategorie: Opinie
Tagi: Jan Czaja