Nad Klubem wiszą czarne chmury. Problemem jest brak pieniędzy – W Ameryce też urządza się promocje książek, ale przypominają one bardziej giełdę literacką. Gwoździem programu jest wystawny bankiet. Przychodzą głównie ludzie z biznesu wydawniczego, żeby pogadać o interesach – mówi Janusz Głowacki, pisarz na stałe zamieszkały w Nowym Jorku. – W warszawskim Klubie Księgarza bankiet, a raczej symboliczny poczęstunek jest „na dodatek”. Przychodzi publiczność naprawdę zainteresowana książkami, odbywają się prelekcje i dyskusje o książce. To miejsce ważne dla polskiej kultury, głównie dzięki jej oddanemu animatorowi, gospodarzowi Klubu – Janowi Rodzeniowi. Amerykańscy pisarze o takim Klubie mogą tylko pomarzyć. Chyba nie ma w regionie mazowieckim nikogo, kto interesuje się książką i nie słyszał o Klubie Księgarza. To miejsce, istniejące od niemal 50 lat, trwale wrosło w krajobraz kulturalny. Odbywają się tu promocje książek, spotkania literackie, prezentowane są książki miesiąca i książki roku, wybierane przez szacowne grono pod przewodnictwem prof. Andrzeja Lama. Teraz nad Klubem Księgarza wiszą czarne chmury. Problemem jest, jak łatwo można się domyślić, brak pieniędzy. I to na co? Na utrzymanie jednej dużej sali na piętrze kamienicy na Rynku Starego Miasta i jedynego etatowego pracownika Klubu, Jana Rodzenia. Tyle co bankiet O jakich pieniądzach mowa? Roczne utrzymanie lokalu wraz z pensją dla jednego etatowego pracownika kosztuje około 150 tys. zł. Tyle, ile jeden wystawny bankiet dużej firmy. Jak na ironię, Klub znajduje się w sercu najbogatszej w Polsce gminy – Warszawa Centrum. Gdyby był placówką gminy, dzielnicy, miasta czy sejmiku samorządowego, pewnie literaci „wywalczyliby” stamtąd środki na jego utrzymanie. Sęk w tym, że Klub jest placówką środowiskową, a polskie środowisko literackie, jest biedne. Do tej pory Klub jest, a raczej był, utrzymywany wspólnie przez Stowarzyszenie Księgarzy Polskich i Dom Książki. Teraz Dom Książki wycofał się, tylko do końca stycznia będzie współfinansował prowadzenie tej placówki. Jan Rodzeń już dostał wypowiedzenie jako pracownik Domu Książki, ale nie ma o to pretensji. Mówi, że firma ledwo zipie i nie jest w stanie dalej łożyć na Klub. A Klub sam na utrzymanie (czynsz, rachunki za prąd, ogrzewanie, telefon plus pensja dla pracownika) nie zarobi. Na imprezy literackie łatwiej znaleźć pieniądze. Warszawska premiera literacka, istniejąca ponad 15 lat, jest dotowana przez kilka firm, organy samorządowe, zwłaszcza Gminę Centrum, Bibliotekę Publiczną m.st. Warszawy, Ministerstwo Kultury. Promocje książek finansują poszczególne wydawnictwa, jednak coraz mniej wydawców ma na nie pieniądze. Aby „podreperować” budżet, Jan Rodzeń wpadł na pomysł, żeby część klubowych gablotek, które dotąd były udostępniane wydawcom bezpłatnie, wynajmować za symboliczną opłatę, np. 300 zł. Uważa, że to świetna reklama dla wydawców, bo przez Klub przewija się kilkanaście tysięcy ludzi w ciągu roku, w tym księgarze z prowincji, dla wielu z nich jest to jedyna informacja o tym, co wartego uwagi ukazało się na rynku. – W ostateczności jestem gotów powiesić tu jakąś reklamę, typu: „Ubierajcie się w Domach Centrum, wszak nie ubiór zdobi człowieka” – mówi Jan Rodzeń. Sęk w tym, że reklamodawcy i sponsorzy nie biją się ani o książki, ani o Klub Księgarza. Jak dotąd nie znalazł się nikt, kto chciałby, w zamian za reklamę, partycypować w utrzymaniu Klubu. A przecież mieli tu promocje książki Aleksander Gudzowaty i Zbigniew Niemczycki, którzy nieraz mówili, że los kultury nie jest im obojętny. Klub „od-Rodzenia” W Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu (który notabene też nie ma pieniędzy) o Klubie Księgarza mówi się często „Klub od-Rodzenia”. Goście Klubu, ludzie kultury, w „Księdze Pamiątkowej” piszą o Janie Rodzeniu same pochwały. Zważywszy specyfikę polskiego środowiska artystycznego, aż dziw, że Jana Rodzenia wszyscy tylko chwalą i szanują. Mówią o nim: „bezkonfliktowy”, „bezinteresowny”, „zaangażowany”. Rodzeń dał się poznać jako animator kultury już w klubach studenckich. Po skończeniu studiów (chemii) i podyplomowego studium działalności kulturalnej przy wydziale historycznym, kierowanego przez prof. Annę Sadurską, trafił do dzielnicowego domu kultury Ochoty, stamtąd do Warszawskiego Ośrodka Kultury, ale, jak mówi, nudziła go biurowa praca. W 1987 roku dyrektor Domu Książki, Jan
Tagi:
Ewa Likowska









