Koniec najdłuższej szychty

Koniec najdłuższej szychty

Ocalenie chilijskich górników to współczesny cud, który wprawił cały świat w euforię

Dawano im tylko 2% szans na ocalenie. A jednak wszystkich 33 chilijskich górników zdołano uratować. Zawyły syreny, zabrzmiały rogi okrętowe, zabiły triumfalnie kościelne dzwony. Chile ogarnęła euforia, cieszył się cały świat.
Kiedy jako pierwszy został wydobyty na powierzchnię Florencio Ávalos, wśród 800 krewnych i przyjaciół uwięzionych pod ziemią mineros (górników) rozpętał się huragan radości. W niebo poszybowały balony w barwach narodowych Chile. „Pierwszy górnik jest już wśród nas”, oznajmił ze łzami w oczach prezydent kraju Sebastián Piźera. Następny w stalowej kapsule ratowniczej Fenix powrócił Mario Sepúlveda, wymowny rzecznik 33 górników. Cieszył się jak szalony: „Niech żyje Chile! Do cholery!”. Wręczył prezydentowi i ratownikom osobliwe prezenty – odłamki skał, które zebrał na głębokości 688 m.
47-letni chory na cukrzycę José Ojeda z płaczem rzucił się ratownikom na szyję. 63-letni Mario Gómez, pracujący w kopalni od 12. roku życia, upadł na kolana, aby podziękować Bogu za podarowane życie, potem wziął żonę w objęcia. Jako ostatni ze skalnej pułapki został wydobyty sztygar Luis Urzúa. Z narodową flagą na ramionach, zmęczonym głosem złożył meldunek: „Panie prezydencie, przekazuję panu szychtę i mam nadzieję, że coś takiego już nigdy się nie wydarzy”.
58-letni górnik Yonni Barrios zażyczył sobie, aby czekały na niego żona i kochanka. „To zuchwalec albo idiota. Wygląda na to, że niczym się nie przejmuje”, skomentował jeden z ratowników. Ale tylko przyjaciółka, 50-letnia Susana Valenzuela, powitała Barriosa pocałunkami. 58-letnia żona Marta Salinas, zasmucona niewiernością Yonniego, została w domu: „Musiał być szalony, jeśli spodziewał się, że tam pójdę. W końcu mam poczucie przyzwoitości”. Zapowiedziała też, że nie odwiedzi Barriosa w szpitalu. Yonni, jeśli chce spotkania, wie, gdzie jej szukać, może także rozmawiać przez adwokata.

Rozgoryczona kobieta

powiedziała, że wprawdzie chwila jest historyczna, lecz życie toczy się dalej, a za kilka lat ludzie o wszystkim zapomną.
Ale pani Salinas z pewnością jest w błędzie. „Cud z San Jose” nie zostanie zapomniany. Była to najtrudniejsza i najbardziej spektakularna akcja w historii górnictwa. 33 mężczyzn tkwiło w ciemnej pułapce prawie 70 dni. Nikt jeszcze nie przeżył tak długo pod ziemią. W ubiegłym roku udało się ocalić z zalanej kopalni w Guizhou trzech chińskich górników, którzy przetrwali 25 dni. Chilijczycy musieli wytrzymać znacznie dłużej.
Górnicy zatrudnieni byli w kopalni miedzi i złota San Jose na pustyni Atacama. Kopalnia, eksploatowana od 150 lat, należy do znajdującego się na skraju bankructwa przedsiębiorstwa Compaźía Minera San Esteban. Pracujących w niej nazywano w okolicy kamikadze, ponieważ kopalnia uchodziła za bardzo niebezpieczną. Niemal co miesiąc ze skalnych stropów waliły się kamienie. Kopalnię zamykano, aby wkrótce ponownie ją otworzyć. Chilijski urząd górniczy Sernageomin zatrudnia tylko 18 inspektorów. Nie są oni w stanie skontrolować wszystkich kopalń. Górnictwo dostarcza zresztą krajowi połowę dochodów dewizowych. Politycy w Santiago de Chile są więc zainteresowani, aby przedsiębiorstwa górnicze pracowały.
5 sierpnia wydarzyła się katastrofa: zawalił się kopalniany chodnik, stracono kontakt z 33 górnikami. Wątpliwe było, czy w ogóle przeżyli. Ale rodziny zaginionych wierzyły, że jeszcze ich zobaczą. Matki, żony, dzieci, ojcowie, bracia, przyjaciele urządzili na terenie kopalni obóz, który nazwali Esperanza, czyli nadzieja. Prezydent Pinera, podobno wbrew opinii ministrów, polecił szukać mineros. Sprowadzono doświadczonych ratowników i kosztowny sprzęt wiertniczy, także zagraniczny. Na pomoc przybyli nawet specjaliści z amerykańskiej agencji kosmicznej NASA.
Górnicy o tym nie wiedzieli. Tkwili na głębokości prawie 700 m, na przestrzeni 50 m kw. Mieli zapasy żywności zaledwie na 48 godzin. Sztygar Luis Urzúa przekonał towarzyszy, aby walczyli o życie. Co drugi dzień wydzielał każdemu

dwie łyżki konserwy

z tuńczyka i pół szklanki mleka. Górnicy pili też wodę ściekającą ze ścian. Niemal cudem 17 sierpnia ekipy ratownicze dowierciły się do ich komory.
Przez bardzo wąski otwór górnicy mogli przesłać kartkę z tekstem: Estamos bien en el refugio los 33 (My, 33 w komorze ochronnej, czujemy się dobrze). Dwa dni później nawiązano pierwszy kontakt telefoniczny, przesyłano żywność, napoje, lekarstwa i listy od rodzin. 25 sierpnia prezydent Piźera powiedział podczas modlitwy dziękczynnej, że akcja ratownicza może potrwać aż do Bożego Narodzenia. 30 sierpnia górnicy mogli po raz pierwszy porozmawiać z rodzinami. Następnego dnia rozpoczęło się wiercenie szybu ratowniczego za pomocą specjalnego niemieckiego wiertła Strata 950. 5 września wprawiono w ruch jeszcze szybsze wiertło Schramm T-130. Górnicy nabrali otuchy, słysząc zbliżające się odgłosy wierceń.
Niekiedy uwięzieni przeżywali chwile szczęścia. Mario Sepúlveda świętował z kolegami urodziny przy 33 kawałkach ciasta, które przysłała z góry żona. Ariel Ticona po raz pierwszy został ojcem – córeczka otrzymała imię Nadzieja. Claudio Yanez z radością przyjął propozycję małżeństwa, którą złożyła mu przyjaciółka Cristina Núźez. Oboje byli parą przez 10 lat, do tej pory kobieta jednak konsekwentnie odmawiała ślubu.
Ale podczas dramatu ujawniono także sprawy mniej przyjemne. Cały świat naśmiewał się z perypetii Yonniego Barriosa rozdartego między żoną a kochanką. Mówiono, że z obawy przed małżonką niewierny mąż nie będzie chciał wrócić na powierzchnię, ale Barrios wykazał odwagę.
Do pewnego górnika rościły pretensje aż cztery kobiety, żona, przyjaciółka, z którą obecnie mieszka, domniemana matka jego dziecka oraz rzekoma aktualna kochanka. Carlos Barrios, niespokrewniony z poprzednim, też nie czuł się pewnie, kiedy okazało się, że czeka na niego nie tylko żona, ale także przyjaciółka w siódmym miesiącu ciąży. Komentatorzy pisali, że górnicy mogą się spodziewać wysokich odszkodowań lub lukratywnych kontraktów, dlatego stali się atrakcyjni dla płci pięknej. Ich rodziny zamierzają domagać się od państwa i właściciela kopalni wysokiej rekompensaty –

po milionie dolarów.

Ale wcale nie było pewne, czy mineros uda się ocalić. 9 października wiertło Schramm T-130 dotarło do komory warsztatowej na głębokości 624 m, do której dostęp mieli także los 33, jak nazywano uwięzionych górników w Chile. Specjaliści marynarki skonstruowali kapsułę ratowniczą Feniks, czterometrowej długości, o średnicy zaledwie 53 cm, wyposażoną w butle z tlenem, głośniki i mikrofony. 69-metrowy odcinek wydrążonego kanału zabezpieczono stalowymi rurami, aby nie odrywały się fragmenty skał. Ale i tak istniały obawy, że kapsuła utknie w wąskim szybie, że górotwór drgnie i zasypie szyb, że dojdzie do tąpnięcia. Wśród górników zapanowała niepewność. Nikt nie chciał jechać pierwszy. W końcu ustalono, że najpierw zostaną wydobyci mężczyźni najsprawniejsi umysłowo, zdolni poradzić sobie w razie niespodziewanych trudności. Potem mieli zostać uratowani najsłabsi fizycznie, na końcu najsilniejsi, potrafiący przetrwać w podziemnym więzieniu najdłużej. Sztygar Luis Urzúa zastrzegł, że

opuści pułapkę ostatni.

Operację „Święty Wawrzyniec”, nazwaną od imienia patrona chilijskich górników, rozpoczęto 13 października. Jej przebieg śledził cały świat. Telewizory wstawiono nawet do chilijskich kościołów, aby wierni mogli modlić się i oglądać transmisję na żywo.
Do mineros zjechał kapsułą ratownik Manuel González, po nim pięciu jego kolegów. Ratownicy pomagali wyczerpanym górnikom wchodzić do kapsuły. „Cud z San Jose” trwał. Nie doszło do awarii. Akcja przebiegała szybko i sprawnie. Po 22 godzinach i 54 minutach wszyscy znaleźli się na powierzchni. Na oczach mieli okulary przeciwsłoneczne firmy Oakley (450 dol. za sztukę!), aby nie poraziło ich światło. Radość w kraju nie miała granic.
Prezydent Sebastián Piźera uściskał sztygara i powiedział, że dramatyczne wydarzenie zmieniło cały kraj.
Marta Salinas, która musiała oglądać w telewizji męża z przyjaciółką, powiedziała: „Jestem bardzo szczęśliwa, że wszystkich uratowano, i zadowolona, że nie poszłam do kopalni, to była słuszna decyzja. Byłoby źle, gdybyśmy tam były we dwie. Mam dzieci i wnuki. Ta sytuacja nie byłaby dobra dla mojej rodziny, a przecież synowie są najważniejsi”.
Górników przewieziono do szpitala w pobliskim Copiapó, gdzie zostali poddani szczegółowym badaniom. U dwóch stwierdzono zapalenie płuc, u innych zaburzenia wzroku, choroby skóry i uzębienia, ogółem jednak stan zdrowia mężczyzn okazał się zadziwiająco dobry. Władze zapewniają, że górnicy będą mieli obiecują stałą opiekę lekarską oraz wsparcie psychologów przez co najmniej sześć miesięcy.
Bezprecedensowa akcja ratownicza kosztowała 10-20 mln dol. Rząd zamierza odzyskać przynajmniej część pieniędzy od Compaźía Minera San Esteban, której majątek władze zabezpieczyły na poczet odszkodowań. Prezydent zdecydował, że kopalnia San Jose zostanie ponownie otwarta dopiero wtedy, gdy wszystkie przepisy i normy bezpieczeństwa zostaną spełnione. Mario Sepúlveda opowiadał, że pod ziemią walczyli o niego Bóg i diabeł. On jednak wyciągnął rękę do Boga i nigdy nie zwątpił w boską pomoc. 40-letni górnik zwrócił się też do przedsiębiorców swego kraju: „Nie możemy postępować tak, jak do tej pory. Coś musi się zmienić w świecie pracy”.

Wydanie: 2010, 42/2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy