Koniec sporu o cokolwiek

Koniec sporu o cokolwiek

W ostatnich miesiącach Chiny zaprezentowały swój nowy patent medialny – wirtualnych prezenterów telewizyjnych (telewizyjnych czy internetowych – nieważne, audiowizualnych). Był mężczyzna, kilka dni temu pokazano kobietę. Na pierwszy, nieuprzedzony rzut oka niemal nie dostrzeżemy, że nie mamy do czynienia z realną istotą ludzką. Mówi, gestykuluje, zmienia intonację, reaguje mimicznie – miód malina; samego przekazu nie oceniam, może być wszak dowolny. Wiadomo od dawna, że kwestią czasu było, kiedy takie projekty ujrzą światło dzienne. Pojawienie się wirtualnych rozwiązań prezenteropodobnych przynosi pakiet najrozmaitszych pytań i wątków do poruszenia. Z punktu widzenia właściciela, zarządcy wirtprezentera/wirtprezenterki – no po prostu raj. Mówi, ale nie zadaje pytań, nie choruje, może pracować 48 godzin na dobę albo dowolnie dłużej, nigdy nie ma kaca, okresu, nie jest w ciąży, nie ma innych obowiązków. Co najważniejsze, nie żąda jakichkolwiek wynagrodzeń, respektowania praw pracowniczych, ludzkich. Równocześnie wszyscy oglądający mogą go/ją autentycznie polubić, cenić za wyważony przekaz, za nieuleganie emocjom, za nieskazitelną dykcję i poprawność każdej wypowiadanej zgłoski, elegancję, umiar i profesjonalizm. Jednym słowem, za wszystko to, do czego przez ostatnie dekady szlifowano tysiące nieodróżnialnych od siebie ludzi, wykonujących tę pracę i pozornie mających: własne zdanie, emocje, zmienne stany ducha

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 10/2019, 2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz