100% naiwności

Opowiem państwu dzisiaj o tym, jak zmarnowałem sobie ostatnią środę. Otóż rodzina wybierała się tego dnia do kina na bardzo dobry film kostiumowy „Hero”, odmówiłam pod pretekstem pisania felietonu do „Przeglądu”. Po chwili zadzwonili koledzy z koła wędkarskiego, którzy wybierali się na sandacze nad Zalew Zegrzyński, wyłgałem się tym, że mam już bilety do kina, a parę minut później odezwa się dawno niewidziany przyjaciel, zaczął namawiać na sushi w niewielkiej japońskiej knajpce, nie tak dawno otwartej w mieście. Jemu powiedziałem, że nie mogę, bo właśnie jestem na łódce i natychmiast odkręciłem kran, żeby słyszał przekonywający szum rwącej wody.
Zrobiłem to wszystko dlatego, żeby spokojnie oddać się kibicowaniu. Pojechałem do sklepu po sześciopaczek mojego ulubionego piwa i usiadłem przed telewizorem, żeby popatrzeć, jak nasi siatkarze wygrywają z Bułgarią, bo dzięki zwycięstwu mogą się załapać nawet do pierwszej czwórki, a chwilę później cieszyć się tym, że forma naszych piłkarzy z meczu na mecz jest coraz lepsza, że cóś drgnęło.
Niestety, siatkarze po wygraniu drugiego i trzeciego seta tak się przestraszyli okazji, że mogą zdobyć medal, że natychmiast dwa następne oddali Bułgarom prawie bez walki, a piłkarze po meczu mieli uzasadnione pretensje o to, że Szwedzi są od nich o dwie klasy lepsi.
We wszystkich czwartkowych gazetach pojawiły się tytuły w rodzaju „Już po potopie”, „Rzeź winiątek” i inne nie mniej trafione, ale i komentarze, że nie wszystko jeszcze stracone i jeżeli Szwedzi wygrają z Łotwą u siebie, a my z Węgrami w Budapeszcie, to jeszcze zagramy w barażach.
Tylko po co?
W barażach będą prawdopodobnie grać takie drużyny jak Turcja, Hiszpania, Holandia i Rumunia. I co? Z nimi mamy wygrać?! Takimi zawodnikami?! Szkoda naszego czasu i naszych pieniędzy. Pieniędzy, ponieważ na tym boisku nasi królowie stadionu poruszają się wyjątkowo sprawnie i nawet Szwedzi mogliby się czegoś nauczyć. Zdobędą drugie miejsce w grupie fuksem, ale zażądają większej kasy, będą grać w barażach – poproszą o podwójną premię, zainkasują przed meczem i zagrają, tak jak potrafią, a potrafią niewiele.
Meczu Łotwa-Polska słuchałem, jadąc samochodem przez Polskę, i to, co mi najbardziej zapadło w pamięć, to regularnie powtarzające się fragmenty sprawozdania: – Hajto – podaje niedokładnie, Kryszałowicz – niedokładnie, Bąk – niedokładnie, Kosowski – niedokładnie. Brakowało mi tylko okrzyku zdziwienia: – Lewandowski – dokładnie!!! Tylko dlaczego do własnej bramki?

Wydanie: 2003, 38/2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy