Koniec świata w popkulturze

Koniec świata w popkulturze

Warszawa 09.03.2023 r. Lech Nijakowski - socjolog, publicysta, dzialacz lewicowy, doktor habilitowany nauk spolecznych, profesor - Uniwersytet Warszawski. fot.Krzysztof Zuczkowski

My, interpretatorzy, wydobywamy z filmu dodatkowe sensy, ale ludzie idą do kina, żeby zobaczyć, jak zombie jedzą mózgi Dr hab. Lech M. Nijakowski – socjolog i filozof, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Jako naukowiec, publicysta i działacz lewicowy zajmuje się m.in. mniejszościami narodowymi, mową nienawiści, filozofią wojny i ludobójstwem. Autor książki „Świat po apokalipsie”. Motyw „końca świata, jaki znamy” nie przestaje fascynować twórców seriali, gier komputerowych, powieści oraz innych dzieł kultury masowej. – Postapokalipsa jest rzeczywiście popularnym gatunkiem. W jego ramach przeważnie przedstawia się wielkie wydarzenie – uderzenie meteorytu, wojnę atomową czy pandemię – które silnie doświadcza ludzkość, ale nie kończy jej historii. Chociaż wiele osób ginie, ktoś przeżywa, a losy tych ocaleńców są zawiązaniem akcji i fundamentem całej fabuły. Czy trudne doświadczenia ostatnich lat w zauważalny sposób wpłynęły na treść fantazji na temat upadku cywilizacji? – Związki między kulturą popularną a rzeczywistością polityczną, społeczną czy gospodarczą oczywiście istnieją, ale nie są proste. Nie jest tak, że jeśli czegoś nie ma za oknem, to nie będzie tego w kulturze popularnej, albo że wszystkie opowieści o końcu świata stanowią wariacje na temat zagrożeń, o których w danym momencie możemy przeczytać na pierwszych stronach gazet. Jednocześnie na pewno można powiedzieć, że w ostatnich latach rośnie liczba filmów i innych tekstów kultury, w których pojawia się globalna katastrofa klimatyczna. Co więcej, renesans popularności fabuł poświęconych żywym trupom niektórzy wiążą z kryzysem migracyjnym – zombie ma być uniwersalną figurą Obcego, a hordy nieumarłych metaforą masowego napływu uchodźców. Często jednak nawiązania do rzeczywistych problemów są powierzchowne i służą jedynie sprzedaniu serialu czy gry komputerowej, głównemu przecież celowi twórców. Wyraźnie widać, że kryzys klimatyczny jest coraz lepszym towarem, skoro traktuje o nim coraz więcej dzieł. Z komercyjnego charakteru kultury popularnej wynika zresztą jej konserwatyzm. Jeśli upada cywilizacja, przeżywają nie wielkomiejscy, zblazowani lewacy, ale „zwykli ludzie”, np. dobrzy farmerzy wyznający tradycyjne wartości, i to oni będą zabijali zombie. Nieśmiertelnym motywem jest także samotny mężczyzna, który na ruinach świata broni życia swojego i ukochanej. Co mnie zaskakuje, pewne wątki są w postapo nieobecne lub bardzo rzadkie. W wielu filmach nie ma ani słowa na temat ogromnych fal uchodźców, nieodłącznie towarzyszących m.in. załamaniu klimatu. To pokazuje, jaka logika rządzi tego typu opowieścią: to nie jest traktat filozoficzny czy polityczny. W tym sensie nie traktujmy kultury popularnej zbyt poważnie. Nawet jeśli mówi o sprawach dotyczących całej cywilizacji, często nie stawia pytań, które intelektualista czy polityk musi zadać. Czytelnicy i widzowie nie oczekują np. głosu w dyskusji, jak zapobiec katastrofie? – W ogóle nie interesują ich rozważania na temat ludzkości, chodzi im tylko o dobrą zabawę. My, interpretatorzy, wydobywamy z filmu dodatkowe sensy, ale ludzie idą do kina, żeby zobaczyć, jak zombie jedzą mózgi. Czasami zastanawiam się, czy my jeszcze interpretujemy dzieła kultury popularnej, czy już nadinterpretujemy, np. dlatego, że przeczytaliśmy tak słabo znane w Polsce dzieło jak Nowy Testament i widzimy jakieś paralele. Oglądanie zagłady trzech czwartych naszego gatunku wydaje się dość specyficzną rozrywką. – Przede wszystkim mówimy o rozrywce w czasie wolnym. To nowoczesna kategoria, różniąca się np. od zabawy w kulturze oralnej. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z wielkim przemysłem, który chce naszych pieniędzy. Konsument ma więc się zabawić i nie narażamy go na trud myślenia. Dlatego cały czas obecny jest nurt krytyczny wobec masowej rozrywki, który wypływa jeszcze z „Dialektyki oświecenia” Maksa Horkheimera i Theodora W. Adorna (książkę polecam). Kultura popularna, zabawiając konsumenta, odciąga go od poważnych zadań, których mógłby się podjąć w innych warunkach. Od jakich zadań? – Choć może to brzmieć strasznie, nie chodzi o wielkie zadania, ale o zostawienie pieniędzy przez czytelnika lub widza. Temu służą określone fabuły, których szuka człowiek. Jeśli coś okazuje się dochodowe, po co to zmieniać? Oglądanie zagłady ludzkości się sprzedaje, więc pokazujmy ją nadal. Co ciekawe, wszystkie te praktyki podlegają pewnym ograniczeniom. Na przykład śmierć można pokazywać jedynie w określony sposób. Estetyka dominuje nad prawdą, chroni odbiorcę kultury masowej. Pisze pan, że w nurcie postapo brakuje nie tylko krytyki społecznej, ale także pomysłów na urządzenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2023, 2023

Kategorie: Kultura, Wywiady