Jako przyjaciel i sojusznik Ameryki powinniśmy pełnym głosem ostrzegać przed niebezpieczeństwem, jakie niesie pozornie łatwa wyprawa na Irak Administracja prezydenta Busha zapowiada, że wojna z Irakiem jest nieunikniona. Wiceprezydent Dick Cheney wymienił nawet datę: nie później niż 30 listopada. W samej administracji istnieje wprawdzie podział, dość typowy dla polityki USA, między „gołębiami” (sekretarz stanu Collin Powell) a „jastrzębiami” (szef Pentagonu, Donald Rumsfeld, wiceprezydent Cheney), ale górę wyraźnie biorą zwolennicy wojny. To ku ich opiniom przychyla się sam prezydent George W. Bush, który po 11 września uznał widocznie, że odgrywanie roli twardego wodza jest najlepszą drogą do powodzenia. Korzenie zastrzeżeń Planowane przez rząd USA uderzenie na Irak wywołuje kontrowersje i nie ma poparcia międzynarodowego. Różne są tego powody. Z pewnością nie wynika to z sympatii dla reżimu Saddama Husajna – jednego z najbardziej brutalnych i krwawych reżimów dyktatorskich współczesnego świata. Gdyby Stanom Zjednoczonym udało się reżim ten obalić bez wojny, mało kto nie odczuwałby wyraźnej ulgi. Być może, początkowo taki właśnie był plan prezydenta Busha: stosując presję i groźby, wywołać przewrót wewnętrzny. Jeśli taki plan istniał, jest już oczywiste, że się nie powiódł. Iracki dyktator umiejętnie wykorzystał prowadzoną przeciw niemu kampanię i przedstawia przeciwników wewnętrznych jako agentów amerykańskiego mocarstwa. Zapewne nie doceniono stopnia, w jakim dyktator ma poparcie we własnym społeczeństwie. Bez tego poparcia byłoby już po nim. Saddama nie obali więc żadna siła wewnętrzna. Jeśli chce się go usunąć, trzeba iść na wojnę. Tu jednak mnożą się obawy i zastrzeżenia. Sprzeciwy wobec wojny wynikają częściowo z racji prawnych. Choć Irak łamie narzucone mu po wojnie w Zatoce Perskiej zobowiązania, nie jest oczywiste, że daje to Stanom Zjednoczonym prawo do samodzielnej interwencji zbrojnej. Powoływanie się na „wojnę z terroryzmem” byłoby przekonujące, gdyby udowodniono, że Irak stał za Al Kaidą i zamachami z 11 września. Jak dotąd takich dowodów nie przedstawiono. Czy więc Stany Zjednoczone mają prawo na własną rękę decydować o obaleniu siłą obcego rządu, choćby wysoce niesympatycznego? Nie jest pozbawione racji przekonanie, że światowa hegemonia USA powinna być realizowana na podstawie prawa i we współpracy z innymi państwami demokratycznymi. Taką koncepcję hegemonii propagował Zbigniew Brzeziński w „Wielkiej szachownicy” (1997). Działanie poza prawem i bez współpracy z innymi państwami demokratycznymi sprowadzałoby hegemonię amerykańską do samej tylko siły militarnej, a to może okazać się nie dość silną przesłanką powodzenia. Co więcej, odgrywanie przez USA roli „samotnego szeryfa” musi zniszczyć podstawy opartego na prawie ładu międzynarodowego i w dalszej perspektywie obrócić się także przeciw Stanom Zjednoczonym. Istnieje także uzasadniona wątpliwość co do czysto militarnego przebiegu operacji. USA mają dostateczne siły powietrzne, by zniszczyć Irak, ale nie musi to oznaczać obalenia rządzącego nim dyktatora. Dyktatura iracka ma szczególny charakter: jest totalitarna w tym sensie, w jakim terminu tego używa się w nauce (nie zaś w wypowiedziach publicystów ani polityków, dla których każda dyktatura jest „totalitarna”). Totalitarny charakter dyktatury irackiej oznacza między innymi to, że ma ona oparcie w ideologicznie sfanatyzowanym społeczeństwie, jak i to, że nie istnieje żadna licząca się opozycja wewnętrzna. Takie dyktatury nie upadają pod wpływem klęski wojennej. Dyktatora trzeba dopaść w jego ostatnim bunkrze – to zaś oznacza użycie wojsk lądowych i nieuchronne straty. Ponieważ sąsiedzi Iraku odmawiają Amerykanom wykorzystania ich terytoriów dla koncentracji wojsk w celu ataku na Irak, operacja ta będzie logistycznie trudna i zapewne spowoduje ofiary po stronie atakujących wojsk. Po Wietnamie społeczeństwo amerykańskie reaguje alergicznie na perspektywę strat wojennych. Jego dzisiejsze poparcie dla wojny może więc szybko topnieć. Załóżmy jednak, że Amerykanie gotowi są taką cenę zapłacić. Oznacza to, że z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć militarne powodzenie operacji. Irak to nie górzysty Afganistan, więc jeśli Amerykanom sprzyjać będzie szczęście, Saddam Husajn zostanie uwięziony lub zabity. I co wtedy? Polityczny wynik wojny nie przedstawia się jasno. Nie istnieje iracka opozycja demokratyczna, a grupy domagające się obalenia dyktatora składają się w większości z ludzi, którzy kiedyś z nim współpracowali, potem zaś popadli w niełaskę. Poparcie
Tagi:
Jerzy J. Wiatr









