Kraj Dżucze: hamburgery i głodowe racje ryżu, dygnitarze w limuzynach i lekarze operujący bez znieczulenia Jeśli wydaje się nam, że już wszystko widzieliśmy, że wszędzie dobrze, tylko nie tu, gdzie żyjemy, powinniśmy odwiedzić Koreę Północną. Choć to terapia szokowa, pozwoli nam spojrzeć na życie z perspektywy człowieka szczęśliwego, że żyje we względnej normalności. Dostać się do Korei Północnej możemy tylko z biurem podróży (zaledwie kilka w Europie proponuje takie wycieczki, w Polsce m.in. LogosTour), z organizacją pomocową (działa ich wiele na terenie KRLD) bądź jako dyplomata. Ceny 10-dniowych wycieczek zaczynają się od 9 tys. zł (lub ich równowartości), a kończą na kwocie około 15 tys. zł, chyba że pobyt przewiduje dodatkowe atrakcje, np. lot helikopterem na górę Pektu. Biuro podróży załatwia wizy, leci się najczęściej przez Moskwę i Pekin. Wrażenia są bezcenne. „Betlejem” w Pjongjangu Podróż do Korei jest podróżą nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie. W KRLD jest w tej chwili rok Dżucze 99, czas bowiem liczony jest tam od daty narodzin Wielkiego Wodza, towarzysza Kim Ir Sena, założyciela dynastii Kimów rządzącej krajem do dziś. Choć przejawy religijności są mocno piętnowane, myli się ten, kto uważa, że reżim północnokoreański pozbawił obywateli miejsc kultu, kontemplacji i zadumy. W każdej miejscowości napotkamy niemal święte drzewa sadzone ręką Wielkiego Wodza. Z każdym wierzchołkiem górskim wiąże się jakaś opowieść, historia i wspomnienie z jego niezwykłego życia. Najświętszą spośród wszystkich koreańskich gór jest Pektu, wulkaniczne wzniesienie na granicy KRLD i Mandżurii, przez wielu nazywane z ironią koreańskim Synajem. Tak jak na górze Synaj Bóg objawił Mojżeszowi Dekalog, tak Kim Ir Sen na drodze olśnienia otrzymał od Siły Sprawczej idee Dżucze, które miały zapewnić Koreańczykom raj doczesny jeszcze za życia. Na górze Pektu, tej samej, na której narodził się mityczny Tangun, protoplasta wszystkich Koreańczyków, na świat rzekomo przyszedł także następca Wielkiego Wodza – Ukochany Przywódca, Kim Dzong Il, a wydarzeniu temu towarzyszyły niezwykłe zjawiska przyrodnicze. Dzień ten, jak przekonuje propaganda, rokrocznie świętują fauna i flora. I jak tu nie wierzyć w cuda? W samej zaś stolicy, Pjongjangu, obowiązkowo musimy odwiedzić miejsce narodzin Kim Ir Sena, nazywane przez dyplomatów pełniących w tym kraju misję „Betlejem”. Dlaczego? To przecież tu przyszło na świat Bóstwo, Słońce XX w. i wyzwoliciel Koreańczyków. Pjongjang nie oferuje zbyt wielu rozrywek, bez problemu jednak możemy iść do kina, a w nim obejrzeć nawet „Titanica” bądź przygody komisarza Reksa. Resztę pozycji będą stanowić wyciskacze łez, których fabuła osadzona jest w okresie wojny koreańskiej. Możemy także zagrać w kręgle w profesjonalnej kręgielni, a potem wyskoczyć na hamburgera, cheeseburgera lub pizzę. Wprawdzie zamiast sera dodatek do wołowiny w bułce stanowi jajecznica, ale i w tej postaci całość smakuje. Takie frykasy nie są jednak dostępne dla przeciętnych Koreańczyków. Mogą sobie na nie pozwolić jedynie naprawdę zamożni wysocy urzędnicy państwowi i członkowie ich rodzin. Po reformie z 2002 r. w stolicy pojawiły się także pojedyncze knajpki, w których można wypić piwo i zagrać w changgi, czyli koreańskie szachy. Internet dla wybranych Jeśli mimo tych atrakcji będziemy się nudzić, warto skorzystać z największej północnokoreańskiej biblioteki, gdzie w zaciszu czytelni można studiować dzieła Wielkiego Wodza oraz Ukochanego Przywódcy, którzy według oficjalnej propagandy KRLD napisali razem ponad 10,8 tys. książek. Wyjście do muzeum każdorazowo musi zostać zgłoszone w północnokoreańskim MSZ, najpóźniej na kilka dni przed planowanym zwiedzaniem obiektu. Jeszcze trudniej skorzystać z internetu. W 2004 r. berlińska firma KCC Europe kosztem 800 tys. euro i czterech lat pracy połączyła reżim Północy ze światem. Dostęp do sieci mają jednak tylko ci, których stać na miesięczną opłatę w wysokości około 170 euro. Kwota ta i tak zdaje się niewielka w porównaniu z tą z 2000 r., kiedy za połączenie przez Chiny trzeba było płacić aż 2,5 euro za minutę. Niestety transfer danych jest bardzo wolny, większość stron z zewnątrz została zablokowana, a północnokoreańskich jest nie więcej niż tysiąc. W Pjongjangu pojawiły się nawet sklepy komputerowe, ale jak przeciętny pracownik o zarobkach rzędu 15-30 euro miesięcznie może
Tagi:
Andrzej Bober









