Krajobraz po linczu

Krajobraz po linczu

Maleńkie Włodowo, zagubione gdzieś na Warmii, znalazło się w centrum zainteresowania. Nagła popularność miesza ludziom w głowach Wieś jest niewielka, rozłożona po obu stronach wąskiej szosy, która wije się zakolami wśród warmińskich wzgórz. W centrum biały kościółek, dwa sklepy i przystanek pekaesu, z którego odchodzące autobusy można policzyć na palcach jednej ręki. Skręcając z szosy w piaszczystą drogę, dochodzi się nad jezioro. Na jego wysokiej skarpie przycupnęły letniskowe domki. Ludzie wygrzewają się na leżakach, w ogrodach szumią armatki wodne, pachną lipy w pełnym rozkwicie. Aż trudno uwierzyć, że kilka dni temu w tej sielankowej scenerii rozegrał się dramat – siedem osób na śmierć zakatowało człowieka. Ofiara, Józef C., nazywany przez miejscowych po prostu „Ciechankiem”, wyszedł z więzienia w październiku. Po siedmiu latach odsiadki za napad na kolegę nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Na wszystko reagował agresją. Groził ludziom na prawo i lewo. Chociaż zatrzymał się u swojej konkubiny, Grażyny Graczyk, w pobliskim Brzydowie, do Włodowa zaglądał często. Jego wizyty w wiosce nasiliły się od maja, gdy córka pani Grażyny zabrała matkę do siebie i namówiła do złożenia w prokuraturze skargi o pobicie przez konkubenta. Tej zdrady Józef C. darować nie zamierzał. Często zachodził do Graczyków i wszczynał awantury. Ostatnia miała miejsce dwa dni przed jego zabójstwem. – Uderzył mnie butelką i zagroził, że głowę mi obetnie – opowiada pani Jagoda, córka Grażyny Graczyk. W piątek, 1 lipca, zjawił się we wsi z maczetą do obcinania buraków i znów zaczął wygrażać pani Jagodzie. W obronie kobiety stanął jej sąsiad i krewniak Tomasz W. W trakcie awantury rozjuszony napastnik zranił Tomasza W. w rękę i uciekł. Wrócił pod wieczór, tego samego dnia, ponownie szukając zwady. Ponieważ wzywana kilkakrotnie policja wciąż się nie zjawiała, mieszkańcy sami postanowili zaprowadzić porządek. Na pomoc Tomaszowi W., który przyjechał właśnie z Dobrego Miasta z opatrzoną ręką, ruszyli dwaj jego bracia i kilku innych mężczyzn. – Chwycili, co było pod ręką: łopatę , kij, łom jakiś i rzucili się w pościg za Józefem C. Dopadli go w krzakach za wsią. On machał tą maczetą, a oni lali go po nogach – opowiada Elżbieta Kuterba, której mąż też został zatrzymany w związku z linczem. Tak pobity Józef C., został pozostawiony i skonał w krzakach. Sekcja zwłok wykazała, że zgon nastąpił z powodu licznych obrażeń głowy… Wzywana ponownie przez mieszkańców policja przyjechała w końcu po godz. 21. W nocy z piątku na sobotę aresztowano pięciu uczestników linczu, w niedzielę następnych dwóch. Niepamięć – To nie był lincz – twierdzą uparcie mieszkańcy Włodowa. – Tu nikt się z nikim nie umawiał, że go zabijemy. Po prostu sytuacja wymknęła się spod kontroli, emocje wzięły górę. – A wszystko przez to myślenie, jakie obowiązuje w wioskach – zauważa Paulina Przerwa, prawie rówieśnica aresztowanego Tomasza W. – Chłopaki kombinowały tak: trzeba mu dobrze wp… nakopać, aż popamięta i się odczepi. Skoro policja nie może, to my to załatwimy. No i ich poniosło. Prokuratura jest innego zdania. – To był klasyczny lincz- mówił na początku lipca Krzysztof Stodolny, szef prokuratury Olsztyn-Północ. – Grupa mężczyzn wsiadła do samochodów i zaczęła gonić ofiarę. Dopadli go w zaroślach i tam skatowali. Nie spotkałem się z tak okrutnym zabójstwem. O tych samochodach nikt tu we Włodowie mówić nie chce, w końcu ktoś bąka, że chcieli mu tylko odciąć drogę…W ogóle mieszkańców wsi w kwestii fatalnego zdarzenia ogarnęła jakaś zbiorowa niepamięć. Trudno znaleźć osoby, które cokolwiek widziały lub słyszały. – Kondycję to miał dobrą jak na 60-latka, skakał przez te pastuchy z kolczastego drutu niczym zając – wyrywa się jednej z moich rozmówczyń. Zaraz jednak zaznacza, że przy linczu nie była obecna, gdyż została zaproszona na grilla, a tę historię zna tylko z opowiadań. Beata, młodziutka sprzedawczyni z miejscowego sklepu, gdy ją pytam, jak to możliwe, że ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, że nikt nie powiedział „stop”, uśmiecha się sceptycznie i mówi: – Tu, we Włodowie, każdy o każdym wie wszystko, wystarczy gwizdnąć na jednym końcu wsi, a już na drugim orientują się, kto to zrobił, tak samo było i w tym wypadku, przecież to miało miejsce w biały dzień.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 29/2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman