Król puszczy na celowniku

Król puszczy na celowniku

Wcale nie chodzi o walkę z gruźlicą, lecz atrakcyjne polowanka Uradzili, że zaczają się na łowisku Obłazy, w pobliżu nie istniejącej wsi Tarnawa. Marzyli o polowaniu z podejścia, ale przeszkadzał im zmrożony, chrzęszczący pod butami śnieg, żubry nie dawały się podejść, spłoszone wcześniej przez zbieraczy jelenich poroży. Zapadła decyzja o strzelaniu z ambon. Odstrzał do celów naukowych zakłada duży reżim: kula musi trafić dokładnie w pierwszy krąg szyjny za uchem, aby czynności życiowe, oprócz świadomości, trwały jeszcze kilka minut, pozwalając na pobranie niezbędnej do badań krwi. Stanowiska pięciu myśliwych dzieli spora odległość – promień kilometra. Ambona znajduje się na szczycie domku myśliwskiego zbudowanego jeszcze w czasach PRL. Koliba, w której zasiada dyrektor, jest luksusowa: w środku, oprócz sypialni na piętrze, znajduje się mały salonik z kominkiem, obok kuchnia z porządnym, kaflowym piecem. Jedyne, czego brakuje, to wc. – Przyjdą przed świtem – z niezbitą pewnością stwierdza miejscowy leśniczy i ma rację. Kwadrans przed piątą stado wynurza się z lasu. Zwierzęta podchodzą dość szybko, zbliżają się na odległość kilkudziesięciu metrów, do miejsca, gdzie wyłożono dla nich buraki. Zachowują się jednak ostrożnie, nie tykają jedzenia, jakby przeczuwały niebezpieczeństwo. Wtedy pada strzał. Król puszczy umierał powoli: godnie i majestatycznie. Nie w samotności, lecz na oczach ludzi, w blasku fleszów aparatów fotograficznych i kamer filmowych. Po pierwszym strzale zarył łbem o ziemię, ale zaraz się poderwał i zaczął uciekać. Padł drugi strzał. Potężne cielsko, chwiejąc się na nogach, wciąż biegło w stronę lasu: na oślep, w odruchu przerażenia. Dopiero trzecia kula powaliła go na dobre. Był naprawdę wielki. Miał oczy otwarte, ale już nie żył. Podszedł do niego docent z SGGW w Warszawie i tępym nożem próbował poderżnąć gardło. Spieszył się, żeby potrzebna do badań krew nie zakrzepła. Asystentka, która miała wyłuskać jądra byka, poprosiła o tę przysługę weterynarza. Do drugiego żubra, “przypisanego” zastępcy nadleśniczego z Lutowisk, strzelił myśliwy z Chmiela, w ogóle nie mający zezwolenia: długoletni leśnik, przewodnik dewizowców po bieszczadzkich lasach. Trafił i zaliczył trofeum: głowę i skórę zwierzęcia. “Wyróżnienie i nagroda za pracę” przypadły temu, komu – w myśl wcześniejszych ustaleń – wcale się nie należały. Tadeusz Zając zachował się jednak honorowo, choć uważał, że taki “wypadek” nie miał prawa się zdarzyć. Kiedy prof. Janusz Gill, nadzorujący polowanie, zaproponował mu odstrzelenie dodatkowej sztuki, odmówił. – Zgoda jest na odstrzał pięciu, nie sześciu żubrów – przypomniał naukowcowi. Tadeusz Zając, który zajmuje się żubrami od chwili, kiedy zostały sprowadzone w Bieszczady, i wie o nich tyle, co nikt inny, jeszcze dziś denerwuje się, gdy opowiada o tamtym polowaniu. Unika też, jak może, rozmów z dziennikarzami, do których ma prawo, zgodnie z zarządzeniem dyrekcji, jedynie rzecznik prasowy RDLP w Krośnie, Mirosław Wardęga. Ten jednak nie może służyć informacjami, jako że swą funkcję pełni od niedawna i tylko z enuncjacji prasowych wie, że tamto polowanie nie odbyło się lege artis. Naukowcom z Warszawy: prof. Januszowi Gillowi z Uniwersytetu Warszawskiego i prof. Jerzemu Kicie z SGGW, członkom specjalnej komisji typującej zwierzęta do odstrzału i nadzorującej polowanie, bardzo się spieszyło. Z tego powodu zamiast ze stada na Krywce odstrzelono byka i krowę – 19-letnią przewodniczkę stada na Obłazach. Był to błąd tym większy, że żubry z Obłazów bytowały oddzielnie od zagrożonych gruźlicą z Krywki, Ostrego i Paniszowa. Darowano też, póki co, życie piątemu żubrowi, gdyż stado trzykrotnie nie zjawiło się w miejscu, gdzie urządzono zasadzkę. zabić, żeby uratować Pierwszym sygnałem, że ze stadem bieszczadzkich żubrów dzieje się coś niedobrego, było znalezienie na początku marca 1996 roku na terenie leśnictwa Teleśnica, należącego do nadleśnictwa Brzegi Dolne, padłej trzyletniej krowy. Sekcja zwłok wykazała daleko posunięte zmiany gruźlicze; wyjątkowo niebezpieczny szczep bakterii zaatakował nie tylko płuca, lecz także nerki, wątrobę i inne narządy wewnętrzne. Wcześniej znaleziono jeszcze dwa martwe żubry, ale ze względu na to, że ich ciała znajdowały się w końcowym etapie rozkładu, nie udało się ustalić przyczyny zgonu. Sprawy nie można było bagatelizować, gdyż liczące 20 sztuk stado, z którego pochodziła zakażona krowa, przemieszczało się z miejsca na miejsce, korzystając z tych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2001, 2001

Kategorie: Reportaż