Wszystko, co dziś robimy, jest w gruncie rzeczy niepoważne i przypomina maskaradę Z Prof. Stanisławem Filipowiczem rozmawia Robert Walenciak – Panie profesorze, czytając pańską książkę „Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu”, zastanawiałem się, czy jest to bardziej krytyka demokracji czy, po prostu, ludzkiej natury i naszych czasów. – Demokracja w jakimś stopniu jest tu symbolem… Chodzi mi rzeczywiście o znacznie szerszą kwestię, czyli o nowoczesność, o jej odczarowanie. O zasadnicze pytanie, czy potrafimy poradzić sobie z ciężarem naszych ambicji, nadziei, namiętności, w sytuacji kiedy postanawiamy o wszystkim decydować i radzić sobie sami. Nie mając żadnego pojęcia i nie mając szans, by coś zrozumieć, bo gra kocia muzyka. – Ta kocia muzyka to dzisiejsza demokracja, dzisiejszy świat… – Wielki harmider. Czasami tłumaczę, że wygląda to tak, jakbyśmy poszli do kina, w którym wyświetlano by trzy filmy równocześnie. Wszystko więc niesłychanie się plącze, nikt się nie zastanawia już nad racjami, mamy do czynienia z błąkaniem się po omacku, ograniczamy się do pewnych haseł, które są rzekomo zrozumiałe… Pomysł mojej książki wyrasta z przekonania, że warto tym hasłom się przyjrzeć. Słowa często powtarzane – To przyjrzyjmy się… Jednym z filarów demokracji jest przekonanie o roli opinii publicznej. – To wielkie złudzenie. Mówimy o opinii publicznej z takim przekonaniem, jakby to był leżący gdzieś na polu wielki kamień, który można obchodzić z różnych stron, oświetlać, badać. A tymczasem mamy do czynienia z pewnym złudzeniem, z pewną autosugestią, którą tworzą słowa, często powtarzane. – To jest opinia publiczna – słowa często powtarzane? – No właśnie, czym są opinie? Czymś pomiędzy prawdą i nieprawdą, słowami często powtarzanymi. Wszyscy odwołują się do tego bóstwa, jak mówił Alexis de Tocqueville, a to bóstwo, jak się okazuje, zostało wymyślone, być może. Nikt go nigdy nie pokazał. – Tym bóstwem jest opinia publiczna… – Mówimy o niej w przekonaniu, że ona istnieje – to pewien rodzaj wiary, który wyrasta z naiwnego naturalistycznego nastawienia, że jednak jest coś, czego można dotknąć palcem. A przecież nie można, być może jest to tylko pewien sposób mówienia. Bo opinię stwarzamy wtedy, kiedy zaczynamy o niej mówić. – My stwarzamy czy ktoś nam stwarza? „W Stanach Zjednoczonych – pisał de Tocqueville – większość bierze na siebie trud dostarczania każdemu obywatelowi gotowych opinii, a zatem zwalnia go z obowiązku poszukiwania własnych”. – Głębiej to studiując, można się zastanawiać nad pewną perfidią, czy nie jest to gra polityczna, która ułatwia osiąganie przewagi w walce o władzę – odwoływanie się do opinii, które wcześniej kreujemy. Wiemy przecież, że opinie się dzisiaj fabrykuje. Czynią to media, i nie tylko one, to jest cały ceremoniał. Partie są w jak największej mierze zainteresowane w tworzeniu pewnych przeświadczeń, które następnie przedstawiane są jako opinie. Które mają uzasadniać ich punkt widzenia i sprzyjać ich interesom. – Ale jednocześnie, ponieważ żyjemy w nowoczesności, muszą to robić w sposób łatwy i przyjemny, zabawowy… – Myślenie stało się nudne, to nie ulega wątpliwości. Świat polityki, jeśli o tym mamy mówić, nie wymaga już wielkiej finezji, dogłębności, to nie jest świat debat, o którym myśleli oświeceni filozofowie. W królestwie rozumu dzisiaj hula wiatr. To jest niebezpieczne, bo przestajemy się rozumieć. Po prostu w tym zamęcie różnych bardzo chwytliwych sposobów wyrażania własnych przekonań gubimy się, ponieważ przekonania stają się jakimiś chorągiewkami, kolorowymi gadżetami, którymi wymachujemy sobie przed oczami, natomiast ostatecznie nikt nikogo nie rozumie. Bo nikt nie ma ochoty przedstawiać żadnego poglądu w sposób konkretny i rzetelny. – Mówiliśmy o debacie publicznej, że w dzisiejszym społeczeństwie praktycznie jest niemożliwa. Argumentuje pan, że aby debata mogła się odbyć, to po pierwsze, musi być jakaś wspólnota poglądów, wiedzy, żeby ludzie mogli rozmawiać. A po drugie, ona wymaga przyznania racji rozmówcy, a w społeczeństwie masowym nikt nie chce nikomu przyznawać racji. Dyskusja jest po to, żeby pokazać, że się jest lepszym, mocniejszym… – Że się osiąga przewagę. Ortega y Gasset uchwycił to znakomicie w „Buncie mas”. Pisząc, że sposób działania mas w gruncie rzeczy oznacza preferencję dla przemocy. I wielką niechęć do tych wszystkich skrupułów inteligenckich, liberalnych, które wypada
Tagi:
Robert Walenciak









