Kronika zapowiedzianej śmierci

Kronika zapowiedzianej śmierci

Kiedy Robert z Łukaszem układają zwłoki malarza na balkonie, w mieszkaniu dzwoni telefon stacjonarny. Po kilku sygnałach włącza się automatyczna sekretarka i chłopcy słyszą zdenerwowany głos ojca Roberta: „Panie Zdzisławie, co się stało? Dlaczego nie odbiera pan telefonu? Proszę się odezwać!”. Wystraszeni rozglądają się wokół. Dla Łukasza wszystko jest skąpane w zielonej krwi, dla Roberta w czerwonej. „Dałem wtedy mopa Łukaszowi i miał czyścić podłogę z krwi. Ojciec potem jeszcze dzwonił na komórkę Beksińskiego”, mówił podczas wizji lokalnej.
Zastanawiają się, co wynieść z domu. Nie znajdują pieniędzy. Interesują się więc odtwarzaczem wideo, ale nie potrafią szybko wypiąć go z plątaniny kabli. W końcu zabierają tylko sto czystych płyt CD i dwa aparaty fotograficzne. W dniu śmierci na sztalugach w mieszkaniu artysty stoi ostatni namalowany przez niego obraz. Skończony, choć jeszcze niepokryty werniksem. To żelazny kwadrat z krzyżem w środku. Przeżarty rdzą czasu i metafizycznie zawieszony w błękitnej nieskończoności.

Dziura

Wychodząc z mieszkania, dokładnie zamykają drzwi od zewnątrz i zabierają klucze. Jak tylko odjeżdżają z ul. Sonaty, ojciec Roberta dzwoni na jego komórkę i mówi, żeby zaraz wracali, bo będzie mu potrzebne auto. Krzyczy, że musi natychmiast jechać do Beksińskiego, bo chyba coś mu się stało.

Po godzinie Krzysztof K. staje przed masywnymi drzwiami do mieszkania malarza. Dzwoni i woła, wali pięściami. Odpowiada mu cisza. Schodzi do samochodu i zabiera z bagażnika młotek, wiertarkę i przecinak. Wziął je z domu „na wszelki wypadek”. Nie mogąc dostać się do mieszkania przez drzwi, postanawia wybić otwór w ścianie. Dokładnie wie, jaka jest jej grubość, bo niedawno sam ją murował. Przez dziurę wchodzi do środka.

Znowu jest jak na obrazach, dziura to bowiem jeden z ulubionych motywów malarskich Beksińskiego. Otwór może być bardzo mroczny i tajemniczy albo może bić z niego ostre światło. Dziura może być szeroko otwarta na świat albo zamurowana.

Po wejściu do mieszkania Krzysztof K. widzi przewrócone krzesło, nieregularną plamę krwi oraz ręcznik leżący na podłodze. Wszystkie przedmioty idealnie skomponowane w przestrzeni. Tak jakby zrobił to sam Beksiński, który pytał: „Czy należy puste miejsce zostawić jak u Caravaggia czarne, czy też wypełnić je kolorową mgłą, jak na obrazach Turnera, czy po prostu podać zmyślone szczegóły, które by nie zniszczyły atmosfery i wyrazu wizji pierwotnej? Tu wytwarza się miejsce na owe czaszki, trumny, węże i czarownice, które czekają tylko na to, by wniknąć w każdy wolny fragment obrazu”.

Narzędzie zbrodni – nóż z lilijką – Robert przekazuje Łukaszowi. Ten chowa go na półce z książkami. Robert klucze od mieszkania Beksińskiego wyrzuca do Wisły na moście Śląsko-Dąbrowskim. Policjanci systematycznie sprawdzają wszystkie osoby, które utrzymywały relacje z malarzem. Na czele listy jest rodzina K. Śledczy jadą więc do Wołomina. Sprawa okazuje się banalnie prosta. Już dwa dni po zabójstwie zostają zatrzymani Robert i jego kuzyn Łukasz. Podczas pierwszego przesłuchania ten drugi stwierdza: „Pierwszy raz widziałem zwłoki ludzkie, było to ciało Beksińskiego”.

W trakcie procesu Robert K. próbuje tłumaczyć swój czyn. Mówi, że potrzebował pieniędzy, bo miał spore długi. W grudniu 2004 r. było to 3 tys. zł, a potem, choć oddał 200 zł, w lutym 2005 r. usłyszał, że jego dług wzrósł do 10 tys. zł. Mężczyźni straszyli, „że go wycisną i coś złego zrobią jego siostrze”. Nie wiadomo, czy opowieść jest prawdziwa, czy wyłącznie inspirowana historią opowiedzianą w filmie „Dług” Krzysztofa Krauzego. Wcześniej opowiada, że chciał od Beksińskiego 100 zł, potem wspomina o kwocie aż 10 tys. zł.

Robert za zabójstwo zostaje skazany na 25 lat pozbawienia wolności (nieletni w chwili zbrodni Łukasz ostatecznie dostaje tylko cztery lata). W ostatnim słowie zabójca mówi: „Chcę przeprosić rodzinę i osoby bliskie dla pana Beksińskiego. Stała się wielka tragedia, ja tego nie chciałem. To, co się wydarzyło tego dnia, będzie do końca życia w mojej pamięci. Będę miał wyrzuty sumienia do końca życia. W areszcie codziennie modliłem się i prosiłem Boga i pana Beksińskiego, żeby mi wybaczył i pozwolił zrozumieć, dlaczego to się wydarzyło. Przez te dwa lata w areszcie zrozumiałem, czym tak naprawdę jest życie”.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 39/2016

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy