Krytyka, ale jaka?

Krytyka, ale jaka?

Pięć powodów, dla których środowisko „Krytyki Politycznej” nie może się stać podstawą do odbudowy lewicy

W debacie publicznej co chwila powraca słuszne i poniekąd dramatyczne pytanie: jak odbudować lewicę w Polsce? Jednym z najpopularniejszych ostatnio pomysłów jest ten, aby budować na bazie środowiska skupionego wokół kwartalnika „Krytyka Polityczna”. Argumentów na poparcie tak sformułowanej tezy nie trzeba chyba przytaczać, zwłaszcza w kontekście swoistej burzy medialnej, jaka rozpętała się ostatnimi czasy w związku z rozpadem koalicji LiD, a której to burzy „KP” i jej redaktor naczelny – Sławomir Sierakowski – stali się bohaterami. Zdecydowanie ciszej jest natomiast wokół ewentualnych niedoskonałości takiego pomysłu, lub wręcz takich cech środowiska, które dyskwalifikują „Krytykę” w obecnym kształcie jako bazę dla stworzenia silnego i poważnego stronnictwa postępowego w naszym kraju.

Gospodarka, głupcze!

Na początek trzeba podnieść kwestię absolutnie fundamentalną. „Krytyka Polityczna” tworzy w naszym kraju lewicę kulturalno-obyczajową, zamiast tak pożądanej i potrzebnej społeczno-ekonomicznej. Znamienny jest tutaj praktycznie zupełny brak zainteresowania kwestiami gospodarczymi, wyrażania jakichkolwiek refleksji na ten temat, o konkretnych pomysłach nie wspominając. „Krytyka” nie wydaje książek o tematyce ekonomicznej i – sądząc choćby z planów wydawniczych na rok bieżący – zdaje się nie mieć takiego zamiaru. REDakcja nie organizuje spotkań poświęconych problemom gospodarki, a w samym czasopiśmie kwestie takie – jeśli w ogóle – pojawiają się jedynie marginalnie. Nic zresztą dziwnego, skoro w stale powiększającym się gronie redakcyjnym, w natłoku socjologów, filozofów i artystów, ekonomistę trudno uświadczyć. Dyskwalifikująca to wada, gdyż w przeoranej przez neoliberalnych ultrasów polskiej rzeczywistości gospodarczej i dyskursie ekonomicznym to właśnie kwestie gospodarcze powinny być podstawowymi tematami przemyśleń. Tym bardziej że – jak słusznie zauważa prof. Tadeusz Kowalik – warunki materialne Polaków stale się pogarszają, a nierówności oraz liczba najuboższych i wykluczonych ekonomicznie rosną w zastraszającym i zupełnie nieprzystającym do Europy i Unii Europejskiej tempie. Są to problemy bezspornie pierwszoplanowe i zastanawia tylko, dlaczego krytyczne głosy w tym tonie nie pojawiły się jeszcze w dyskusji o „KP”.

Modna alienacja

Wydaje się, że środowisko „Krytyki” idzie w ślady amerykańskiej Partii Demokratycznej, która niegdyś, w wyniku swego rodzaju zamknięcia w wielkomiejskich realiach i odseparowania od rzeczywistości prowincji, stała się (skądinąd całkiem słusznie) żarliwym obrońcą praw wszelkich mniejszości, zapominając jednak zupełnie o sprawach prowincji i ludzkich problemach natury egzystencjalnej, które dotyczą znacznej części, jeśli nie większości społeczeństwa. Podobnie „Krytyka” zdaje się zapominać lub raczej nie uświadamiać sobie wcale swojej alienacji. Stanowi przecież w Polsce elitę pod każdym – także ekonomicznym – względem, a problemy, które dotykają „Ludzi KP”, często nijak się mają do problemów milionów Polaków. Co więcej, zapewne w dużej mierze w związku ze wspomnianą elitarnością, REDakcja stała się miejscem najzwyczajniej modnym, i to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Obecnie niezwykle trudno jest ocenić, jaki wśród ludzi przychodzących na spotkania „KP” w całej Polsce i kupujących wydawane przez nią książki jest odsetek tych, którzy robią to, gdyż taka zapanowała moda czy żeby pochwalić się znajomym. Inną przyczyną wystąpienia takiej mody jest fakt, iż „KP” zdecydowanie kieruje swoją „ofertę” do ludzi młodych i gruntownie wykształconych. To oczywiście praktyka jak najbardziej słuszna, pod warunkiem jednak że nie odwracamy się tym samym zupełnie od starszych pokoleń i osób o mniej wszechstronnych zainteresowaniach. Tymczasem „Krytyka” zarówno tematyką, jak i stylem jej „sprzedawania” wydaje się zamknięta dla dzisiejszych 50- czy 60-latków, mieszkańców prowincji, a także osób słabiej wykształconych. Wrażenie to pogłębia język kwartalnika i jego redaktora naczelnego. W każdym numerze „KP”, publikacji, a nawet wypowiedzi Sierakowskiego w debatach publicznych uderza swego rodzaju intelektualna kastowość zarówno języka, jak i przekazywanych treści.

Była sobie PRL

Niewiele w tym wszystkim zmienia pokazywany przez Sierakowskiego zawsze przy okazji pojawiania się zarzutów o wyalienowanie „Kurier Białego Miasteczka”. Świadczy on raczej o wątpliwościach naczelnego „KP” niż o prawdziwym zrozumieniu środowiska dla spraw społecznych i zaangażowaniu w nie. Tymczasem wspomniana kwestia alienacji przywołuje jeszcze jeden problem ze środowiskiem „Krytyki” – jego stosunek do najnowszej historii Polski. Słusznie potępiając III RP za nieprzyzwoicie wręcz neoliberalne poczynania ekonomiczne i konserwatyzm w sferze obyczajowej, jednocześnie „KP” wywodzi swe ideały zdecydowanie z opozycji demokratycznej czasów PRL. Nie da się nie zauważyć w tym pewnej poprawności politycznej i chęci pokazania swojego „antykomunizmu”, co niebezpiecznie przybliża do jedynie słusznej wersji historii, prezentowanej przez środowiska postsolidarnościowe. Jeśli w analizie dziejów PRL, ale także każdego innego okresu w historii, ograniczymy się wyłącznie do sfery władzy i jej opresyjności, dokonamy dramatycznego uproszczenia. Nie można bowiem zapominać o takich niewątpliwych zasługach minionego systemu jak powojenna odbudowa kraju, alfabetyzacja, industrializacja, reforma rolna itp. Ocena Polski Ludowej przez pryzmat dychotomii: zła, opresyjna władza – dobra, demokratyczna opozycja jest krzywdząca przede wszystkim dla milionów obywateli, którzy w najlepszej wierze i często z bardzo dobrymi skutkami odbudowywali swój kraj, tworzyli go i zmieniali. Dziś to już osoby starsze, ale tym bardziej trzeba robić wszystko, aby w Polsce, której oddali najlepsze lata życia, czuli się jak najlepiej, i jest to bez wątpienia zadanie dla środowisk lewicowych. Tego „KP” i obecnej „lewicy” w Polsce brakuje, a brak ten ma poważne skutki w praktyce politycznej. Przekonaliśmy się o tym jesienią 2005 r.

Kto kogo zmienia?

Jak słusznie zauważył Przemysław Wielgosz, fakt, iż dyskusja na temat lewicy w Polsce toczy się głównie na łamach prawicowych gazet, świadczy o słabości lewicowych uczestników tej debaty. Ma to jednak jeszcze tę poważną konsekwencję, iż poprzez swój wpływ na kształt tej debaty prawicowe media – a więc prawica w ogóle – uzyskują wpływ na kształt polskiej lewicy. Nie zapominajmy, a zdaje się to dotyczyć „Krytyki Politycznej”, iż korzystanie z konserwatywnych mediów dla głoszenia postępowych haseł powoduje – owszem – przepływ idei, ale w obie strony! Nie można się w tym miejscu nie zgodzić z Piotrem Szumlewiczem, który wprost stwierdził, iż „(…) prędzej to media głównego nurtu zmienią Sławka, niż Sławek je zmieni”. Prawica nie ma przecież najmniejszego interesu we wspieraniu inicjatyw prawdziwie lewicowych i istnieje poważna obawa, że – w pewnym stopniu pogodzona z faktem powolnego odradzania się lewicy w naszym kraju – woli, aby lewica ta była li tylko środowiskiem kulturalno-obyczajowym, a nie prawdziwym ruchem o charakterze społeczno-ekonomicznym. Powstaje zatem pytanie: czy przypadkiem prawicowe media nie wykorzystują swojej hegemonii w dyskursie do kształtowania lewicy zgodnie ze swoimi „potrzebami”? Być może środowiska konserwatywno-liberalne w Polsce doskonale zdają sobie sprawę, że najważniejsza jest gospodarka, i dlatego ustępują pola w kwestii dyskursu obyczajowego, aby zachować nietknięte zdobycze ultraliberalnej polityki gospodarczej? Niestety „Krytyka Polityczna” zdaje się wychodzić tu naprzeciw oczekiwaniom prawej strony sceny politycznej i medialnej.

Polski Che Guevara

Ostatnim wreszcie problemem „Krytyki” jest – paradoksalnie – jej twórca i redaktor naczelny. Sławomir Sierakowski nigdy nie unikał rozgłosu, jednak dotychczas zawsze można było to wytłumaczyć chęcią promowania środowiska. Problem pojawia się, gdy zdamy sobie sprawę, iż Sierakowski – być może nie do końca świadomie – promuje w mediach głównie samego siebie. Trudno bowiem odgadnąć, czemu mają służyć, zalewające ostatnio także niebulwarową prasę, opowieści o podbojach miłosnych, pracy fizycznej w młodości, robotniczym pochodzeniu czy liczbie wypalanych dziennie papierosów. Przyczyniają się one raczej do budowania legendy „polskiego Che Guevary” niż tworzenia lewicy w Polsce. Nie służy to również samej „Krytyce”. Już teraz bowiem, poza zupełnie wąskim gronem „wtajemniczonych”, REDakcja utożsamiana jest właściwie wyłącznie z jej twórcą, a trwający od kilku tygodni w polskich mediach spektakl z udziałem Sierakowskiego, nieudolnie imitujący dyskusję o lewicy w Polsce, jedynie obraz ten umacnia. Nie jest to chyba żadną miarą efekt pożądany.

Quo vadis, „Krytyko”?

Środowisko „Krytyki Politycznej” doszło chyba właśnie do takiego miejsca, w którym musi przemyśleć i przedefiniować wiele spraw i aspektów działalności, jeśli chce dalej rozwijać się w dotychczasowym tempie, nie tracąc na skuteczności i nie szkodząc „sprawie”. Kluczowy jest zwrot ku problemom ludzi i zagadnieniom realnej gospodarki – inaczej ta, i każda inna podążająca tą drogą grupa, może skończyć jako kolejny zapomniany, rozdyskutowany salon, bez wpływu na rzeczywistość. Czas otworzyć się na wszystkich, nie tylko awangardowych intelektualistów i studentów, w przeciwnym wypadku może się okazać, iż moda na „KP” minie tak, jak wszystkie inne kreowane w kapitalizmie mody, a wspomnienie o „Krytyce” w pamięci zbiorowej niewiele różnić się będzie od tego o panującej niegdyś wśród polityków modzie na błękitne koszule. Czas przypomnieć sobie o tym, co ważne dla pokoleń rodziców i dziadków bywalców „Krytyki” – również o tym, co stworzyli w ramach realnego socjalizmu. Inaczej nigdy nie pozbędziemy się z polskiej polityki prawicowego populizmu. Pora już zacząć tworzyć całkowicie własną i zupełnie lewicową część rynku medialnego, ograniczając tym samym tak intensywną współpracę z mediami prawicowymi, która może doprowadzić środowisko do poważnego kryzysu tożsamości. Wreszcie czas najwyższy pokazać światu inną niż ta Sławomira Sierakowskiego twarz nowej polskiej lewicy. Ustanie zainteresowania naczelnym „Krytyki” może bowiem tragicznie obnażyć słabość „think tanku” zbudowanego na medialnej obecności jednego tylko człowieka. Oczywiście żadna z powyższych wskazówek nie zagwarantuje „Krytyce Politycznej”, czy lewicy w ogóle, sukcesu. Jednak ich zignorowanie może grozić zniwelowaniem bądź poważnym osłabieniem tego sukcesu lub – co chyba najgorsze – sukcesem zupełnie innym, niż chcieliby wszyscy zainteresowani powodzeniem lewicy w Polsce. Pozostaje jedynie wierzyć, iż komuś te słowa zapadną w pamięć. A najlepiej trafią do serca…

Autor jest ekonomistą, asystentem w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie

 

Wydanie: 2008, 21/2008

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy