Kryzys to raj spekulanta

Kryzys to raj spekulanta

Terrorystyczny atak na USA przyniósł przemyślnym „finansistom” prawdziwe fortuny Barbarzyński atak na Stany Zjednoczone wstrząsnął gospodarką światową. Kursy akcji na giełdach runęły. Międzynarodowi ekonomiści są zgodni: „na krótką metę” może być tylko gorzej. Niemniej ostry kryzys pomógł wielu cynicznym spekulantom i obrotnym kupcom zgromadzić prawdziwie królewskie majątki. Każda wojna czy katastrofa stwarza bowiem niepowtarzalną okazję do nabicia kabzy. Po niszczycielskich zamachach terrorystycznych w USA nastąpiła prawdziwa eksplozja patriotyzmu. Każdy obywatel uważa za swój obowiązek udekorowanie domu, sklepu czy samochodu narodową flagą. Nic dziwnego, że flagi, proporce, a nawet nalepki z barwami narodowymi wykupiono w ciągu kilkunastu godzin. W niektórych regionach sprzedawcy podnieśli ceny flag nawet o 100%. Nikt się z tego powodu nie irytował – takie są prawa wolnego rynku. Większość amerykańskich flag produkuje się w Chinach. Przedsiębiorstwo Mei Li Hua Flags Co. w Szanghaju od razu po zamachu dostało dodatkowe zamówienie na pół miliona sztuk. Firma Jin Teng Flag Co. w prowincji Zhejiang ma uszyć 600 tys. Amerykanie płacą chińskim producentom flag dolara za sztukę. Dyrektor firmy z Szanghaju, Wu Guomin, twierdzi, że nie ulegnie pokusie podniesienia ceny: „Za to osiągniemy większe dochody dzięki ilości wytworzonych towarów. Nasi robotnicy pracują dzień i noc. Zbliża się święto narodowe ChRL (1 października), ale my nie będziemy szyć flag chińskich, dopóki nie zrealizujemy amerykańskiego zamówienia”. Chińczycy zarabiają uczciwie, za to w Stanach Zjednoczonych uaktywniły się prawdziwe hieny grobowe. Jak poinformował dziennik „New York Times”, pod zgliszczami World Trade Center ocalała część podziemi z linią metra, a w nich luksusowe sklepy – nazwano je „amerykańskimi Pompejami”. Tu czas zatrzymał się 11 września o godzinie 8.45. W kioskach wciąż leżą gazety poranne z tragicznego wtorku, w kasie jednego ze sklepów wybita jest cena, w innym leży nietknięte śniadanie ekspedientki, w czytniku tkwi karta kredytowa. Ale butiki pełne drogich towarów zwabiły rabusiów, którzy przystąpili do akcji zapewne nazajutrz po tragedii, gdy tylko ugaszono pożar ruin. Działali metodycznie, przynieśli kilofy i łomy. Splądrowali sklep Tourneau Watch Gear, zabierając z wystawy i gablot markowe zegarki wartości kilkunastu tysięcy dolarów. Nie zdołali roztrzaskać stalowych sejfów, za to w sklepie Sunglass Hut International ich łupem padła znaczna liczba drogich okularów przeciwsłonecznych. Sprawcy z pewnością należeli do ekip ratowniczych, gdyż zwykli śmiertelnicy nie mieli dostępu do ruin. „Ci ludzie zeszli na dół, aby dokonać kradzieży w masowym grobie. To po prostu hieny cmentarne”, mówi kapitan Vincent J Heintz, dowódca Gwardii Narodowej w Nowym Jorku. W tej sprawie zatrzymano dwóch podejrzanych, w tym pewnego funkcjonariusza służby więziennej podającego się za policjanta. Niektórzy znaleźli inny, ale z pewnością również niezbyt chwalebny sposób zdobycia łatwego pieniądza. Już 12 września na stronie internetowej firmy aukcyjnej Ebay pojawiły się oferty sprzedaży fragmentów zdruzgotanego World Trade Center za jedyne 100 dolarów za sztukę. Kiedy oburzeni internauci wezwali do bojkotu Ebay, oferty wycofano, ale po kilku dniach pojawiły się znowu. „Niedługo zaczną tu sprzedawać kości ofiar”, stwierdził oburzony uczestnik internetowej grupy dyskusyjnej. Prawdziwą fortunę można jednak zbić tylko na giełdzie. Kiedy bliźniacze wieże Centrum Światowego Handlu płonęły, ale jeszcze stały, maklerzy i spekulanci zastanawiali się, jakie skutki będzie miał zamach dla gospodarki światowej, jak wpłynie na kurs akcji, walut, obligacji państwowych czy złota. Decyzje podejmowano w ciągu kilku sekund, a jedno kliknięcie komputerową myszą mogło przynieść miliony dolarów. Jak pisze „Der Spiegel”, pewien makler we Frankfurcie po raz pierwszy miał wątpliwości, czy wybrał właściwy zawód. „Wiesz, to co robimy, jest makabryczne”, rzekł do kolegi. Ten odparł zimno: „Płacą nam, abyśmy zarabiali pieniądze, a nie pogrążali się w żałobie”. Zaraz potem zamówił 25 tys. akcji firmy Deutsche Telekom. Spekulanci i finansiści na całym świecie natychmiast zrozumieli, że po uprowadzeniach samolotów ludzie będą bali się latać. Szefowie koncernów nie wyślą swych ludzi w delegacje, lecz urządzą telekonferencje. W następstwie wzrosną kursy akcji przedsiębiorstw telekomunikacyjnych i produkujących urządzenia łącznościowe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Świat