Wygraliśmy grupę, jedziemy na Euro 2008, tylko w jakiej roli W swej premierze eliminacji Euro 2008 piłkarska reprezentacja Polski przegrała w Bydgoszczy z Finlandią 1:3 i zajmowała ostatnie miejsce w tabeli grupowej. Nie minęło wiele więcej niż rok, a biało-czerwoni awansowali do finałów, i to z pierwszego miejsca! Trener Leo Beenhakker zanotował klasyczny falstart, jego podopieczni w Bydgoszczy nawiązali do najgorszych czasów polskiego futbolu. Również ja wtedy nie zostawiłem na holenderskim selekcjonerze suchej nitki, ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie mógł wtedy chwalić. Gorzej, że zawzięci antagoniści nie ustali w atakach również wtedy, kiedy pan Leo szybko wyciągnął wnioski. W przyspieszonym tempie zapoznał się z polskimi realiami i drużyna przeszła błyskawiczną metamorfozę. Trwałą, co istotne. Niebywałe możliwości pokazała już kilka tygodni później, w Chorzowie pokonując Portugalię. Jedyną drużynę, która znalazła się w pierwszej czwórce ostatnich mistrzostw Europy (2004) i świata (2006). Krytycy nie milkną Dziś, po historycznym, bo pierwszym w naszej piłce awansie do europejskich finałów, Beenhakkera kochają kibice, zawodnicy, większość działaczy PZPN, szanują media, prezydent Lech Kaczyński chce uhonorować Krzyżem Zasługi. Co nie znaczy, że Holender już w ogóle nie ma wrogów. O ile Jan Tomaszewski krytykował dość dawno, o tyle Grzegorz Lato – przed zaledwie paroma tygodniami. A warto było po zwycięskim meczu z Belgią w Chorzowie, pieczętującym przepustkę do finałów Euro 2008, poczytać i posłuchać szczególnie byłych selekcjonerów kadry. Antagoniści? Zazdrośnicy? Jak zwał, tak zwał. Jerzy Engel minę w telewizji miał nietęgą, a potem okazało się, że jako PZPN-owski wiceprezes do spraw szkolenia stworzył program rozwoju na najbliższe lata, w ogóle nie konsultując się z Beenhakkerem. A przecież ten z naszą federacją ma kontrakt już nie do listopada 2007 r., lecz do listopada 2009 r., co znaczy, że będzie biało-czerwonych przygotowywał nie tylko do finałów Euro 2008, lecz również do eliminacji (ich losowanie odbyło się w ostatnią niedzielę) mistrzostw świata 2010. I dał nieraz dowody, że interesuje go nad Wisłą nie tylko wierzchołek piłkarskiej piramidy. Innym, którego nie porwał awans do Euro, jest Janusz Wójcik. Ale on przecież swą szansę przegrał przed Euro 2000, a teraz na każdym kroku podkreśla, że za rywali miał Anglików i Szwedów, a nie „jakichś” Portugalczyków czy Serbów. Zapomina jednak, biedaczek, dodać, że wtedy w finałach drużyny Anglii i Szwecji po prostu się skompromitowały. Tak to wygląda logiczne myślenie u trenera, który od 15 lat nie miał choćby odrobiny sukcesu. Inaczej niż Engel i Janas? Piekiełko było, jest i będzie, niezależnie od tego, czy istnieją jakieś przesłanki, że Beenhakker nie powieli błędów Jerzego Engela z roku 2002 i Pawła Janasa z 2006 r. Obaj też eliminacje (mistrzostw świata akurat) przeszli w dobrym stylu, ale rozsypali się przed finałami. Engel uwikłał się w akcje reklamowe i promocyjne, drużyna jakby zeszła na dalszy plan, gasła w oczach. Nawet mało medialny Janas zaangażował się w to cztery lata później, inaczej jednak podszedł do selekcji. U Engela zakończyła się właściwie z chwilą zdobycia awansu, rezygnacja z Tomasza Iwana miała stanowić jedynie pewne alibi. Natomiast Janas odwrotnie. Największych zmian personalnych dokonał w dniu ogłaszania ostatecznych nominacji, czym popsuł atmosferę w kadrze i wokół niej. Mieliśmy zatem do czynienia ze skrajnościami. Niech więc Beenhakker będzie w tej sprawie po prostu… normalny. Że mu się głowa nie zagrzeje, można liczyć, patrząc na jego holenderskie, więc chłodne raczej usposobienie, jak i na to, że zarobił już w życiu tyle i zarabia u nas tyle, że nie będzie się musiał rozglądać za każdym groszem na horyzoncie. Ma poza tym wielkie doświadczenie, także z wielkich turniejów, ponieważ podczas mistrzostw świata 1990 r. prowadził Holandię, w 2006 r. – Trynidad i Tobago. Nie będzie można w każdym razie tłumaczyć się, że wielka impreza przerosła zawodników, bo na niej debiutowali. Na marginesie: w polskiej ekipie z roku 1974 wszyscy debiutowali, a jednak zajęli wspaniałe trzecie miejsce na świecie. Może dlatego właśnie? Ale jeśli nawet i ten zasygnalizowany argument uwzględnić, to przecież kilkunastu zawodników powoływanych przez Beenhakkera ma za sobą udział w mistrzostwach świata 2006, przy czym Jacek Bąk, Jacek Krzynówek, Michał Żewłakow i Maciej Żurawski – ponadto jeszcze w mistrzostwach świata 2002. Więc raczej trzeba nawet szukać jakichś objawień, świeżej krwi, niż
Tagi:
Roman Hurkowski